Nie ma ku temu cienia wątpliwości, że Martin Scorsese w wybitny sposób wyreżyserował co najmniej jedno arcydzieło, które oglądamy do dzisiaj. Najczęściej to „Chłopcom z ferajny” przysługuje ten zaszczyt, głównie dlatego, że to właśnie on ustanowił nowe i mistrzowsko opanował stare standardy znane filmom Scorsese; inni uważają za arcydzieło „Kasyno” albo „Infiltrację, lub też „Wilka z Wall Street”, o dziwo. Niektórzy zapominają jednak, że jeszcze w erze przed „Chłopcami z ferajny” poczciwy Martin wyprodukował wspaniałe dzieła, niektóre z nich zdecydowałem się nawet zrecenzować („Ulice nędzy”, „Alicja już tu nie mieszka”). Najbardziej z jego wczesnej filmografii odznacza się jednak „Wściekły byk”, dramat biograficzny o wzlotach i upadkach boksera wagi średniej Jake’a La Motty, który zostaje otoczony kłamcami, a przynajmniej tak mu się wydaje. Ten film to arcydzieło pre-gangsterskich filmów Scorsese i wciąż zalicza się do najbardziej kultowych i najlepiej przyjętych przez krytyków filmów wszechczasów.
Spokojny i wyćwiczony dryg Scorsese jest widoczny od pierwszej do ostatniej minuty. Film rozpoczyna się ujęciem w slowmotion, w którym La Motta (Robert De Niro) ubrany w narzutę z kapturem podskakuje sobie przygotowawczo po lewej stronie pustego ringu, w tle gra kompozycja muzyki klasycznej, a po prawej stronie zaczynają się wyświetlać napisy tytułowe. Gdybym mógł opisać film w paru słowach, powiedziałbym, że jest on o najważniejszej walce Jake’a La Motty: walce z własnymi uprzedzeniami, na tle gorejących walk o pas mistrzowski wagi średniej. Na swojej drodze musi się jednak zmierzyć z takimi niebezpieczeństwami jak otyłość, kłamstwa, niewierna (jak sobie wmawia) żona, twardzi przeciwnicy na ringu, rzecz jasna, oraz, co najważniejsze, sobą samym i własnymi iluzjami dotyczącymi otaczającego go świata.
Postać Jake’a La Motty jest jedną z najlepiej napisanych postaci w filmie biograficznym; być może wnikliwość i bezpośredniość jest wynikiem własnych rozważań i nauki życiowej prawdziwego La Motty, na podstawie którego książki jest właśnie „Wściekły byk”. Tak czy inaczej, bez cienia wątpliwości jego historia jest uświetniona popisem aktorskim w wykonaniu gwiazdy najwyższego formatu – Roberta De Niro (który pięć lat wcześniej otrzymał Oscara za swoją rolę w „Ojcu chrzestnym II”). Wracając jednakże do postaci. Miałem z nią niemało problemów. Na próżno było mi doszukiwać się jakiejkolwiek logiki i odpowiedzi na zachowanie La Motty. Jest on swego rodzaju „buntownikiem bez powodu”, buntującego się przeciwko rodzinie, wartościom życiowym, społeczeństwu, nie wiedząc nawet co chce przez to osiągnąć. Jest on bez dwóch zdań jednym z najbardziej znanych i zarazem nielubianych anty-bohaterów w historii kina, ale brakowało mi tu uzasadnienia podobnego do tego z „Aż poleje się krew” Paula Thomasa Andersona u którego Daniel Plainview, grany przez niezrównanego Daniela Day-Lewisa, kieruje się przede wszystkim żądzą zdobycia jak największego bogactwa, kieruje się chciwością, bezwględnością i zaciekłością. Jake La Motta jest człowiekiem o dwóch twarzach: jedną z nich jest odzwierciedleniem jego woli walki o to, co chce: jego wolą było zostanie mistrzem za wszelką cenę, chciał piękną kobietę o imieniu Vickie, lubił ból i to, co się z nim wiąże. Nie bał się wyzwań, a jego zaciekłość i nieustępliwość pozwoliły mu się stać jeszcze silniejszym niż był. Niestety to zaczęło się odbijać na jego życiu rodzinnym. Nie jest to postać pokroju Billy’ego Hope’a z niedawnego filmu „Southpaw”, który potrzebuje rodziny ponad boks oraz jest przykładnym mężem i ojcem. La Motta to zwierzę, zdolne do zniszczenia jedynej rzeczy, która spaja jego życie w całość – rodzina La Motty zostaje odegrana poprzez wspaniałe role Joe Pesciego oraz Cathy Moriarty. Inna twarz Jake’a to ta bardziej ludzka, chcąca przeciwstawić się jego zwierzęcej naturze i ją opanować, ale niestety nie udaje jej się tego dokonać – to wściekły byk i nie ma innego sposobu na jego zatrzymanie, chyba że ucieknięcie się do zabójstwa.
La Motta jest postacią bardzo charakterystyczną dla filmów Scorsese, szczególnie w sposobie, w jaki traktuje kobiety. Widzieliśmy wiele razy, przykładowo w „Kasynie” i ostatnio „Wilku z Wall Street”, jak kobiety są traktowane przez mężczyzn. U Wściekłego byka wpierw pojawiała się miłość od pierwszego spojrzenia w Vickie, lecz była ona tylko do pierwszego spojrzenia, później przerodziła się w pożądanie, dalej w przyjaźń, w przyzwyczajenie, w tolerancję i w końcu – w odrazę. Coś, co większość z nas widziała u znanego nam Jordana Belforta i jego relacji z Naomi.
Lecz postacie nie są jedyną rzeczą, z jakiej znany jest „Wściekły byk”. W głowach jury Akademii zawrócił również montaż Thelmy Schoonmaker, jednej z najbardziej oddanych współpracowniczek Scorsese w produkcji filmowej. Dzięki jej doświadczeniu i ogromnemu talentowi wspaniałe sceny bijatyk, nakręcone przez Michaela Chapmana, przeniosły nas poza ekran, gdzie staliśmy się jedną z ofiar Byka z Bronxu.
„Wściekły byk” to film, który trzeba koniecznie zobaczyć. Należy on bowiem do filmowej klasyki, podobnie co „Obywatel Kane”, czy „Psychoza”. Ja osobiście zauważyłem wielki postęp w technice i obyciu się technikami reżyserskimi Scorsese – jest bardziej cierpliwy, kadry są skrojone bardzo skrzętnie i z namysłem, pozwala widzowi rozkoszować się każdą sceną i aktorskim popisem, co zmusza mnie do myślenia, że „Wściekły byk” jest reżyserskim popisem Martina Scorsese i jednym z najlepszych filmów w jego karierze.
_____________________________________________________________________________________________________________________