W pogoni za (Niezwykłą) Amy. „Zaginiona dziewczyna”

Niepostrzeżenie, właściwie bez większego szumu, David Fincher wypuszcza na światło dzienne – kto wie? – być może nawet swoje opus magnum (przy całym szacunku dla „Podziemnego kręgu” i „Siedem”). Po przechwalonej i przedobrzonej „Dziewczynie z tatuażem” rehabilituje się (i to z potężną, niespodziewaną nawiązką) iście hitchcockowsko-polańskim thrillerem.

 

Cholernie trudno napisać przyzwoitą recenzję filmu, który bezustannie zmusza do śledzenia następujących zdarzeń i osądzania bohaterów ze zmieniających się perspektyw, bez zdradzenia czegokolwiek istotnego, gdyż tymi zagadkami i niedopowiedzeniami cały film stoi. Tak samo niesłusznie można byłoby ocenić betonowe aktorstwo Bena Afflecka, które tutaj nieoczekiwanie się spisuje (co jednakowoż okazuje się dopiero z czasem). Ciężko jednak jednoznacznie orzec, czy był to świadomy wybór reżysera, czy tym razem Fincher obsadzając w głównej roli ulubieńca Kevina Smitha (o nieustannie nieprzekonywującej twarzy) miał więcej szczęścia niż rozumu.

 

„Gone Girl” to raczej popis (czy po prostu powód do dumy) Finchera-autora niż Finchera-reżysera, a to przede wszystkim za sprawą bezbłędnej (i obłędnej) historii autorstwa Gillian Flynn (która osobiście zgodziła się przerobić własną powieść na scenariusz filmowy), toteż produkcja hipnotyzuje raczej treścią niż formą. Nacisk zdecydowanie położono bardziej na wirtuozerskie zawijasy narracyjne niż na aspekty techniczne. Toteż chłodna, błękitna tonacja zdjęć Jeffa Cronenwetha (jak to już drzewiej bywało u Finchera-daltonisty) czy wtapiająca się w tło muzyka duetu Trent Reznor (Nine Inch Nails) i Atticus Ross (na szczęście nie tak banalna jak w poprzedniej „dziewczynie” Finchera) w ostatecznym rozrachunku schodzą na nieco dalszy plan. Nawet pewien zabawny montaż skojarzeniowy i inne upiornie żartobliwe momenty giną w gąszczu wydarzeń. Nawet taką drobnostkę można odczytywać jako element gry z widzem. Tak więc, czy następny rudy kot (po „Co jest grane, Davis?” braci Coen) i – cokolwiek nieumyślne – nawiązanie do obrazu „W pogoni za Amy” Smitha w imieniu głównej bohaterki są kolejnymi z nich?

 

Całość zaczyna się od – nie tyle tajemniczego, co po prostu dziwnego – zniknięcia Amy (Rosamund Pike), żony Nicka Dunne’a, w 5. rocznicę ich ślubu. Podejrzanie opanowany mąż jednak nie martwi się specjalnie o los zaginionej małżonki. Pani detektyw Rhonda Boney (Kim Dickens) wręcz stosuje reprymendę za zbyt powierzchowne i nieszczere zaangażowanie w poszukiwania. On sam za dużo o żonie nie wie i nie wydaje się, żeby tylko udawał. Za to wszyscy pozostali (przede wszystkim fani zaginionej pisarki) rzucają się do pomocy w poszukiwaniach – równie nienaturalnie, mechanicznie, jakby na drodze sztucznie wykreowanej przez celebrytkę potrzeby pomocy innej celebrytce. Tymczasem domniemany zbrodniarz odrzuca od kogoś telefony, lecz reżyser nie będzie nas długo trzymał w niepewności.

 

Przy Nicku wiernie czuwa siostra Go (Carrie Coon), choć i ona nie może mieć pewności, skoro brat wcześniej piętrzył kolejne kłamstwa. A w tej chwili krętaczowi wsparcie jest bardzo na rękę. Przeciwko niemu jest właściwie cała opinia publiczna nakręcana przez dziennikarkę i łowczynię sensacji, niejaką Ellen Abbot (Missi Pyle), nieufni policjanci i głupiutka ciężarna sąsiadka Noelle (Casey Wilson). Wreszcie okazuje się, że Nick ma kochankę Andie (Emily Ratajkowski, znana głównie z głośnego klipu do ubiegłorocznego wakacyjnego hitu „Blurred Lines” Robina Thicke), a oboje z Amy myśleli już o rozwodzie – tyle, że nigdy z sobą tego nie przedyskutowali…

 

Akcję napędza dwutorowa narracja, której witki wespół kompletują kolejne elementy z góry podejrzanej układanki (w tym garść bliżej niewyjaśnionych ciąż). Ten drugi, równoległy wątek prowadzi wyrachowana Amy (znana przed laty jako Niezwykła Amy). Obawia się o swoje życie w starciu z (rzekomo) brutalnym i nieprzewidywalnym mężem, choć to jej osobliwe i bezpośrednie metody "radzenia sobie" należałoby określić za pomocą metafory "po trupach do celu". Tonący brzytwy się chwyta... nawet gdy gra w skarby.

 

Przez długi czas nawet nie wiadomo, kto odpowiada za rzekome zbrodnie i czy rzeczywiście do nich doszło. Choć może się wydawać, że film przy pomocy konwencji thrillera przedstawia historię typowego toksycznego związku, to prędko okazuje się, że para bohaterów nawet w dysfunkcyjnych kategoriach przekraczają spodziewane granice. Jedno jest pewne – oboje są siebie warci. Gdy w końcu dowiadujemy się, kto tak naprawdę jest tym „dobrym”,  to zastanawiamy się, czy aby na pewno jest w porządku z jego/jej głową, skoro decyduje się ciągnąć ten zgubny i chory stan rzeczy. Tak więc wybornie „niekończący się” seans (w końcu to 2,5h) wieńczy zakończenie otwarte, ale jakież niejednoznaczne i niepokojące: tyle się wydarzyło, a jakby nic nie zmieniło…

 

Pozornie wydawać się może, że to nazbyt długa lista informacji, ale wierzcie, że nie zdradziłem nawet ćwierci zdarzeń tego nietuzinkowego „twistera”. Równie dobrze można by go podzielić na dwa krótsze filmy i omówić osobno, a gdyby rozciągnąć nieco akcję, można byłoby wręcz stworzyć miniserial (co jest całkiem niemożliwie w dobie mody na serialowe remake’i kultowych filmów – poczekamy, zobaczymy).

 

„Zaginiona dziewczyna” zdaje się być także gorzką satyrą na ogłupiający i zgubny wpływ wszędobylskiej telewizji, która wbrew racjonalnym przesłankom wciąż cieszy się sporym autorytetem w oczach bezmyślnych mas. Ta żądna sensacji, manipulacji emocjami widzów, pełna nienawistnej pasji, pieniactwa i zacietrzewienia instytucja odgrywa tu niepokojąco istotną rolę w kreowaniu natychmiastowej i bezdowodowej nagonki. Zdecydowanie zbyt poważną jak na postępowanie prawne – co doskonale odzwierciedla kondycję przeciętnego współczesnego odbiorcę nastawionego na tanie skandale obyczajowe.

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA CINEMA CITY KREWETKA.

 

Autor: Filip Cwojdziński

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz