Niemal każdego roku do dystrybucji kinowej trafia lepszy lub gorszy food-movie, czyli film z jedzeniem w tle. Zazwyczaj, jeśli dany obraz pojawił się już w wąskim gronie propozycji repertuarowych, to prezentować musi odpowiedni poziom. Filmowcy dbają zarówno o to, aby widzowie wśród bohaterów rozpoznawali swoich ulubionych aktorów, ale również dopytują się fachowców z zakresu gastronomii w jaki sposób najwierniej przedstawić annały sztuki kulinarnej na ekranie. Twórcy „Szefa” wzięli sobie do serca oba przykazania.
Oglądając najnowsze dzieło reżysera kultowego „Iron Mana” (również reżysera, scenarzystę i odtwórcę głównej roli w opisywanym filmie, Jona Favreau) nie trudno oprzeć się wrażeniu, że tematyka wzięta na warsztat sięga dużo głębiej niż do kuchennego garnka. Oprócz wielu scen z gotowaniem w tle twórcy „Szefa” serwują nam również studium relacji na linii zapracowany ojciec-dorastający syn, a przede wszystkim opowieść o pasji, bez której trudno o satysfakcję i radość z życia codziennego. I to właśnie braku pasji głównemu bohaterowi zarzucić nie możemy. Carl Casper (Jon Favreau) jest uznanym i doświadczonym szefem kuchni w jednej z renomowanych restauracji w Mieście Aniołów, Los Angeles. Na co dzień poświęca się swojej pracy, starając się jednocześnie (choć z miernym efektem) nie zapominać o kilkuletnim synu Percym, którego w ramach „wolnego czasu”… zabiera na bazar w poszukiwaniu świeżych produktów do swojej kuchni. Ojcem jest więc co najwyżej „takim sobie”. W tle jest jeszcze była żona szefa Carla Caspera, czyli Inez (Sofia Vergara), z którą relacje tytułowego bohatera wydają się kolejną smutną konsekwencją zawodowego zapracowania. Na domiar nieszczęść Carl ponosi właśnie najbardziej spektakularną zawodową porażkę w swoim życiu – jego kuchnię i sposób gotowania obsmarował właśnie właściciel jednego z najpopularniejszych blogów krytyki kulinarnej w USA, Ramsey Michel (Olivier Platt). Kiedy wydaje się, że gorzej być już nie może, Carl staje się wątpliwym bohaterem You Tube’a, gdzie umieszczono filmik na którym widać, jak szef kuchni miesza z błotem (w wypełnionej po brzegi klientami restauracji) swojego internetowego oprawcę.
Okazuje się jednak, że nie ma takiego dołka, z którego silna osobowość wydostać się nie potrafi. Szef Carl, przy wsparciu kilku mniej lub bardziej życzliwych osób (w tym kolejnego „byłego” swojej żony, w którego wciela się Robert Downey Junior), staje na nogi, otwierając swój punkt gastronomiczny na kółkach, specjalizujący się w prostych ale niezwykle oryginalnych przekąskach. Na pokład swojego gastronomicznego przybytku zaprasza syna Percy’ego oraz przyjaciela Martina, który zrezygnował na rzecz pracy z Casperem ze swojej życiowej szansy awansu zawodowego. Przykład całej trójki pokazuje z biegiem czasu, że przy odrobinie szczęścia, z fachem w ręku i przede wszystkim z pasją w sercu, sięgnąć można najśmielszych marzeń. Przekonuje nas o tym przede wszystkim końcowy fragment „Szefa”, który został przez twórców filmu szczególnie doprawiony miłymi akcentami.
„Szef” to jednak nie komedia jak się patrzy. Niepodważalnie należą się więc w tym miejscu solidne gromy za sklasyfikowanie tego filmu wyłącznie w tej jednej kategorii gatunków filmowych. Choć dawka humoru pojawia się na ekranie niejednokrotnie, to ciężko mówić tu o jakimkolwiek porównaniu do innych tytułów komediowego kanonu. „Szef” został więc skrzywdzony, ponieważ srogie lanie spadło na niego w momencie, kiedy widzowie do kina poszli na zapowiadaną przez plakaty komedię, a w zamian otrzymali produkt zupełnie odmienny od swoich oczekiwań. Na tym jednak krytyka szeroko pojętej produkcji powinna się skończyć, bo ciężko doczepić się do warstwy fabularnej – oczywiście jeśli tylko film oglądało się z przeświadczeniem obejrzenia dobrej historii, a nie prześmiesznej komedii za wszelką cenę. Nie oznacza to jednak, że po seansie nie poprawi nam się humor – wręcz przeciwnie, bo fabuła pozostawia po sobie pogodną konkluzję.
W widzu ogarniętym doświadczeniami podobnymi do tych, które przeżywają bohaterowie, odzywa się nieodparty sentyment za chwilami spędzonymi kiedyś w gastronomii. Szczególnie, kiedy tak znakomitych mistrzów sztuki kulinarnej oglądało się na co dzień na własne oczy. Można więc w tym miejscu raz jeszcze zaznaczyć monumentalne stwierdzenie, że co w życiu to i na ekranie. Dobrze wyszkolony w technice posługiwania się nożem kuchennym Jon Favreau jeszcze bardziej uwiarygadnia to stwierdzenie.
Autor: Adam Plutowski