„Steve Jobs” to film dla osób, które znają chociaż trochę historię powstania słynnego „jabłka” i zarys biografii jego twórcy, i w zasadzie tylko im ten seans jest dedykowany. Obawiam się, że całą resztę ten film może zwyczajnie zmęczyć i znudzić, głównie ze względu na hermetyczny język, jakim posługują się bohaterowie i teatralną, „duszną” konwencję filmu. Nie znaczy to absolutnie, że produkcja jest zła, bo jako przedstawiciel swojego gatunku (biografii) jest to twór niezwykle oryginalny.
Można właściwie stwierdzić, że najnowszy film Boyle’a koncentruje się nie tyle na życiu zawodowym, co na problemach rodzinnych bohatera – osią fabuły są w nim relacje Steve’a Jobsa z jego (na początku niechcianą) córką. Poznajemy go jako osobę antypatyczną, oschłą, a wręcz odpychającą. Trzeba przyznać, że oglądając film, trudno wyobrazić sobie większą kreaturę od twórcy marki Apple. Zastanawiam się jednak, czy nie jest to ujęcie zbyt stereotypowe, bo „geniusze” zazwyczaj przedstawiani są w filmach jako jednostki wyalienowane, egoistyczne i trudne w kontakcie z otoczeniem (patrz postać Alana Turinga z „Gry tajemnic” czy Johna Nasha Jr z „Pięknego umysłu”).
Trzeba jednak przyznać, że Michealowi Fassbenderowi należą się wielkie brawa za tę rolę. Aktor stworzył jedną z najciekawszych kreacji w swojej karierze – postać, której po prostu nie da się lubić. Zarazem pokazał, że ma w sobie duży potencjał do ról dramatycznych i dobrze sprawdziłby się na deskach teatru (nie bez powodu zagrał w tym roku główną rolę w filmowej adaptacji Szeksipra).
„Steve Jobs” został zrealizowany w konwencji psychodramy czy też teatru telewizji: akcja rozgrywa się praktycznie bez przerwy we wnętrzach i w ciasnych pomieszczeniach, montaż jest szybki i urywany, a kwestie aktorów są wygłaszane właściwie na bezdechu, by nie powiedzieć – wykrzyczane. Ta oryginalna koncepcja jest zarazem atutem i wadą produkcji: atutem, bo dość dobrze oddaje proces powstawania wielkich dzieł cywilizacji „od kuchni” i emocji, jakie temu towarzyszą, wadą - bo za dialogami ciężko nadążyć, zwłaszcza jeśli widzowi obca jest informatyczna terminologia.
Przyznaję, że jako technicznemu laikowi, wyjątkowo ciężko mi było przebrnąć przez ten seans, choć niestraszne mi ciężkie psychodramy typu „Rzeź” Polańskiego czy filmowe adaptacje utworów Tenneessee Williamsa. Z drugiej strony, osobom związanym z branżą informatyczną, które wybiorą się do kina zachęcone tytułem, może nie spodobać się wnikanie w ciemne zakamarki psychiki Jobs’a i jego patologiczne relacje rodzinne. Można zatem powiedzieć, że Boyle stworzył bardzo ciekawy obraz, ale zupełnie dla nikogo, bo nie zrozumieją go ani komputerowi laicy (jak autorka) ani typowe nerdy.
Autor: Alicja Hermanowicz
Ocena autora (1-5): 2.0
_____________________________________________________________________________________
STEVE JOBS
STEVE JOBS
CZAS TRWANIA: 122 min.
GATUNEK: biograficzny
PRODUKCJA: USA 2015
POLSKA PREMIERA: 13.11.2015
REŻYSERIA: Danny Boyle („Slumdog. Milioner z ulicy”)
OBSADA: Michael Fassbender („Zniewolony. 12 Years a Slave”),
Kate Winslet („Titanic”)
ZWIASTUN:
_____________________________________________________________________________________
ŹRÓDŁO:
materiał dystrybutora United International Pictures Sp z o.o.