„Sługi boże” – kontrowersja nie zawsze w cenie

„Sługi boże” – kontrowersja nie zawsze w cenie

Kino gatunkowe to wciąż słaba strona polskiej kinematografii. Mało którzy twórcy mają odwagę zmierzyć się z takim wyzwaniem, choć w ostatnich latach doczekaliśmy się kilku udanych produkcji kryminalnych – takich jak „Na granicy” Wojciecha Kasperskiego czy „Czerwony pająk” Marcina Koszałki. Po dziesięciu latach przerwy od kręcenia dla wielkiego ekranu reżyser Mariusz Gawryś również podjął się stworzenia kryminału, zagłębiając się w kontrowersyjną tematykę mrocznej strony Kościoła katolickiego. Jednak pomiędzy pomysłem na film, a jego realizacją przebiega długa droga wymagająca konsekwencji przebiegu akcji. W przypadku „Sług Bożych” była to ścieżka wyboista i bolesna dla widza.

Film rozpoczyna się tajemniczym samobójstwem dziewczyny, która rzuca się z wieży kościoła we Wrocławiu. Komisarz wydziału kryminalnego, Warski (Bartłomiej Topa) wysnuwa podejrzenia wobec organisty sprzeciwiającego się działalności zmarłej studentki udzielającej się w kościelnym chórze gregoriańskim. Konserwatywne myślenie mężczyzny, który nie toleruje udziału kobiet w życiu Kościoła wydaje się być odpowiedzią na zagadkową śmierć. Sprawa jednak nie jest tak prosta. Na wierzch zaczynają wypływać finansowe przekręty Kościoła, które początkowo wydają się nie mieć nic wspólnego z tematem śledztwa. Mimo to, wiedziona przeczuciem, współpracująca z Warskim niemiecka policjantka (Julia Kijowska) drąży wątek finansowych malwersacji i wiążących się z nimi działaniami tajnych agentów. Do tego etapu fabuła budzi zainteresowanie niczym sensacyjne książki Dana Browna. Ale im głębiej w las, tym więcej drzew.

 

„Sługi Boże” miały szansę stać się przyzwoitym filmem, jednak twórcy nie docenili inteligencji swoich odbiorców.

 

O ile postaci męskie w filmie przedstawione zostały jako silne jednostki, bohaterki „Sług Bożych” wychodzące spod rąk Mariusza Gawrysia i Macieja Strzembosza to wyborowy popis szowinizmu tych dwóch panów. Jako przykład niech posłuży scena, w której psycholog Joanna Stanisz (w tej roli Małgorzata Foremniak) umawia się w klubie ze swoim pacjentem, komisarzem Warskim, a wychodząc do toalety zostaje zgwałcona przez nieznajomego. Policjant ratuje ją z opresji, a bohaterka w podzięce jeszcze tej samej nocy oddaje mu się bez reszty, zaś rano budzi się z zalotnym uśmiechem na ustach. Nie rozumiem w jaki sposób ekipa filmowa zdecydowała się na zastosowanie tak żałosnej, a wręcz odrażającej sceny. Tym bardziej dziwi mnie zgoda aktorki na stworzenie zupełnie odrealnionej postaci, której zachowanie w całym filmie nie jest niczym uzasadnione.

Dalszy rozwój wydarzeń to mieszanka kiczu silącego się na patos, który znowu w złym świetle stawia głównie kobiety. Rozwiązanie zagadki okazuje się być zawiłą grą polityczną, dość niejednoznaczną w kontekście całej historii. Szkoda, że nie wykorzystano w pełni potencjału filmu, który krył się pod wizualną stroną produkcji czyli pięknymi zdjęciami z Wrocławiem w tle oraz w dynamicznym montażu. Niestety wszystko zaprzepaścił tandetny scenariusz i niewiarygodna gra aktorska Julii Kijowskiej i Małgorzaty Foremniak. Jak zwykle obronną ręką z tego bałaganu wychodzi Bartłomiej Topa, który potrafi odnaleźć się w każdym gatunku bez szkody dla swojego aktorskiego dorobku.

 

„Sługi Boże” miały szansę stać się przyzwoitym filmem, jednak twórcy nie docenili inteligencji swoich odbiorców. Oby koledzy z branży wyciągnęli lekcję z tego niechlubnego przypadku i ponownie odważyli się sięgnąć po mocne kino gatunkowe, tym razem wyższej jakości.

_________________________________________________________________________________________________________________