Dojeżdżając na studia pociągiem z Tczewa do Elbląga po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że nie doceniam wyjątkowości miejsc, które codziennie mijam, takich jak Most Lisewski albo stacja kolejowa w Szymankowie, które odegrały swoją rolę w historii Europy pierwszej połowy ubiegłego wieku (nie wspominając już o malborskim zamku). Odkąd studiuję w Gdańsku, w drodze na uczelnię mijam Stocznię Gdańską i charakterystyczne dźwigi, które przypominają o zdarzeniach drugiej połowy poprzedniego stulecia, pamiętanej już przez pokolenie moich rodziców. Tym ciekawsze było obserwowanie miasta, po którym poruszam się na co dzień, w roli głównego bohatera wydarzeń obserwowanych i wpływających na cały świat. Takie niecodzienne doświadczenie zaserwował mi seans „Człowieka z żelaza”.
Winkiel (Marian Opania) przybywa do Trójmiasta, by przygotować reportaż kompromitujący Macieja Tomczyka (Jerzy Radziwiłłowicz), członka komitetu strajkowego i stoczniowego robotnika. Dzięki znajomości z Dzidkiem (Bogusław Linda), któremu niegdyś załatwił pracę, trafia do rodziny Hulewiczów i poznaje prawdę o małżeństwie Maćka z Agnieszką (Krystyna Janda). Z biegiem czasu Winkiel coraz bardziej popiera działania stoczniowców, narażając się swoim przełożonym…
Kontynuacja „Człowieka z marmuru” powstała w okolicznościach owianych legendą – rzekoma prośba anonimowego stoczniowca jako inspiracja, scenariusz napisany w niecały tydzień i nieustannie uaktualniany na planie, szybkie tempo zdjęć i postprodukcji, wreszcie przygotowanie filmu przysłowiowym rzutem na taśmę na festiwal w Cannes (ponoć przy oporach reżysera) oraz Nagroda Jury Ekumenicznego i Złota Palma - pierwsza dla sequela i dla produkcji polskiej. Trudno jest ją ocenić w oderwaniu od politycznego kontekstu. Największym plusem „Człowieka z żelaza” jest zdecydowanie aktualność – powstały w krótkim przedziale czasowym pomiędzy wydarzeniami sierpnia 1980 a ogłoszeniem stanu wojennego film podejmuje się opowiedzenia historii zajmującej wówczas wszystkich Polaków orientujących się w sytuacji kraju, pełniąc nawet funkcję opiniotwórczą. Filmowe postaci i wydarzenia mają zazwyczaj swoje rzeczywiste odpowiedniki, a kilka twarzy Solidarności z Lechem Wałęsą na czele pojawia się nawet osobiście. Nagrody, zwłaszcza w Cannes i oscarowa nominacja w USA (po próbach wycofania filmu przez ówczesne władze przegrana na rzecz węgierskiego „Mefisto”, również z udziałem Krystyny Jandy), można traktować jako ukłon w stronę idei Solidarności w podobny sposób, jak zwycięstwo Anety Kręglickiej w wyborach Miss World akurat w roku 1989 – „widzimy, co się u was dzieje, i doceniamy!”
Sam film tymczasem ustępuje pierwszej części, gubimy się trochę w gąszczu postaci, a bardzo ciekawy, bo skonfliktowany z samym sobą i tragiczny Winkiel w pewnym momencie ustępuje pola bezkompromisowemu, choć mniej interesującemu małżeństwu Tomczyków. Dużo w filmie retrospekcji, autentycznych nagrań i wypowiedzi naocznych świadków, jakby reżyser chciał zabrać nas w centrum gorących wydarzeń tamtego okresu. Obok kilku patriotycznych, na siłę podniosłych momentów pojawiły się i sceny fantastyczne, jak np. fenomenalny, krótki występ Janusza Gajosa albo opowieść babci Hulewiczowej. Myślę, że jest to mimo wszystko wartościowy film, choć może dlatego, że oglądając Tomczyka rozrzucającego ulotki na gdańskim dworcu, gdzie jestem niemal każdego dnia, zdaję sobie sprawę, że historia tamtych ludzi jest jedną z części składowych mojego narodowościowego DNA i nie mogę nic z tym zrobić…
Autor: Jakub Neumann