Trzy filmy, osiemnaście lat, kobieta i mężczyzna. Krótkie spotkania na różnych etapach życia. Przypadek kontra przeznaczenie. Proza życia i magia chwil. Richard Linklater („Boyhood”, „Życie świadome”) stworzył jedną z najpiękniejszych par w dziejach melodramatu.
Jest rok 1989. W małym sklepie z zabawkami w Filadelfii młody Richard Linklater spotyka intrygującą dziewczynę, Amy Lehrhaupt. Zaprasza ją na długi, nocny spacer. Dziewczyna jest zabawna i błyskotliwa, emanuje ciepłem i pozytywną energią. Rozmawiają o kinie, literaturze, żartują i flirtują. O szóstej rano rozstają się. Nie wymieniają się adresami ani numerami telefonów. Zauroczony magią zdarzenia reżyser przepowiada, że nakręci kiedyś film zainspirowany tą nocą.
Sześć lat później jego słowa stają się faktem, powstaje „Przed wschodem słońca”. Linklater liczy na to, że Amy pojawi się na premierze. Wypatruje dziewczyny na specjalnym pokazie w Filadelfii i na seansie w Nowym Jorku. Nic. Zawiedzione oczekiwania motywują go do nakręcenia drugiej części romantycznej historii Jessego i Celine. Poniekąd znowu życie staje się inspiracją dla sztuki. W „Przed zachodem słońca” Jesse przylatuje do Paryża na promocję swojej książki, opowiadającej o pamiętnej nocy w Wiedniu. Na spotkanie autorskie przychodzi Celine, spełniając niezrealizowane marzenie reżysera. Amy i Richardowi nigdy nie było dane spotkać się po latach.
W 2010 roku, trzy lata przed premierą ostatniej części trylogii, reżyser dowiaduje się dlaczego jego wysiłki nie mogły przynieść oczekiwanego skutku. Szesnaście lat wcześniej, trzy miesiące przed zdjęciami do „Przed wschodem słońca”, Amy zginęła w wypadku motocyklowym.
Przed wschodem słońca
Celine (Julie Delpy) i Jesse (Ethan Hawke) poznają się w pociągu, przypadkowo siadając obok siebie. On jedzie do Wiednia, aby rano wsiąść do samolotu, ona podróżuje z Budapesztu do Paryża. Już po pierwszych minutach rozmowy wiedzą, że to nie może się tak skończyć. Wysiadają na stacji i udają się na całonocną wędrówkę wiedeńskimi uliczkami.
Zapowiada się jak cukierkowe love story, tchnące banałem i wyciskające łzy. Nic bardziej mylnego. Wszystko za sprawą tych dwóch magnetycznych postaci, którym daleko do powielania jakichkolwiek wzorców. Iskrzy między nimi od początku. Dialogi, które stanowią epicentrum filmu są tak wysmakowane, inteligentne i pięknie podane, że nie sposób oderwać oczu od ekranu. Od ekranu, na którym właściwie nic się nie dzieje, akcja nie ma wielkiej wagi, a pejzaże migoczące w tle wydają się zbędne.
Linklater zaprasza widza do intymnego świata Celine i Jessego. To niespieszna, rytmiczna historia opowiedziana z wielką uwagą. Celine i Jesse są wymarzoną parą. Świetnie się dogadują, są błyskotliwi, mają podobne poczucie humoru. Nie chce się myśleć o tym, że się ich wspólny spacer kiedyś skończy. Tymczasem nieuchronność rozstania bohaterów staje się plusem filmu. Gdyby po tej jednej nocy spędzonej razem stwierdzili, że teraz będą ze sobą na zawsze, byłoby zbyt nierealnie, zbyt bajkowo. A tak – jest jak w życiu. Nasze oczekiwania prawdopodobnie stapiają się z oczekiwaniami bohaterów: wierzymy, że nie dojdzie do rozstania, ale mamy świadomość, że każde inne zakończenie będzie tchnęło fałszem. Film naśladuje życie: zawód, niespełnione marzenia, które nie miały podstaw zakiełkować, a mimo to się rozrosły i smutek, że to już koniec.
Przed zachodem słońca
Druga część „przygód” Celine i Jesse'go rozpoczyna się, gdy mężczyzna przyjeżdża do Paryża na promocję swojej książki. Nieprzypadkowo w małej księgarni pojawia się kobieta. Udają się do kawiarni i spacerują po mieście. Francuski pejzaż w tle, bardziej niż wiedeński, potęguje budowanie romantycznego nastroju. Może się wydawać, że nie ma nic trudnego w ,,rozmawianiu” przez 80 minut, a jednak by przedstawić realizm tego spotkania, trzeba było ukazać różne aspekty przyjacielskich dialogów: powrót do przeszłości, nadrabianie życiowych historii, a wreszcie radość i nadzieje wynikające z teraźniejszości. Jest więc śmiech, smutek i niewielkie kłótnie, a to wszystko w tak krótkim czasie. W dodatku nie ma chwili na ,,wytchnienie’’, bo bohaterowie ciągle rozmawiają. Są już troszkę inni, znacznie dojrzalsi. Celine nieco porzuciła swoją bezwarunkową ufność i młodzieńczą radość życia, Jesse wydaje się być zgaszony, przytłoczony codziennością. Oboje są podobnie zagubieni, stoją na rozdrożach ze świadomością, że może to być ostatni moment na zmianę czegoś w życiu. Jednak znowu ciąży nad nimi nieuchronność końca spotkania. Momentem zero ma być godzina odlotu samolotu Jessego. Tym razem jednak reżyser pozwala nam wierzyć w marzenia pozostawiając parę w momencie niewiadomej.
Przed północą
Trzecia część trylogii jest filmem zgoła odmiennym. Nie ma tu przypadkowego spotkania, nieubłaganego upływu czasu, przebywania ze sobą po latach. Jesse i Celine są parą, mają dzieci... i lekki kryzys małżeński. Tym razem tłem historii jest Grecja, gdzie bohaterowie nie walczą o spontaniczną, romantyczną miłość, lecz próbują ocalić samych siebie oraz wyznawane ideały, aby nie zatracić się w małżeńskiej rutynie i rodzinnych obowiązkach. Będąc w normalnym, długotrwałym związku (od momentu zakończenia „Przed zachodem słońca”) w ich życie, tak jak w każde, musiała wkraść się szarość dnia i nudna rzeczywistość.
Podobnie jak dwie poprzednie części, tak i „Przed północą” jest „filmem przegadanym”, w którym bohaterowie rozmawiają o wszystkim i o niczym, obnażając swoje dusze i pokazując jak zmienili się od momentu, gdy poznaliśmy ich w Wiedniu. Mimo że goszczą u swoich przyjaciół, wciąż są jedynymi postaciami, które oglądamy na ekranie. Ona żartuje z tego, że on cały czas podziwia wdzięki młodych ciał, podczas gdy on wyszydza jej neurozy i idealistyczne pragnienia naprawienia całego świata. Za śmiechem i żarem kryją się dawne lęki, niezrealizowane marzenia, a także urażona duma spowodowana licznymi kompromisami.
Jednak „Przed północą” nie próbuje tworzyć na nowo złudnego, romantycznego mitu, tylko roztacza nad nim gorzką refleksję. Jest idealnym uzupełnieniem historii rozpostartej na trzy różne okresy życia, świadectwem zmienności sposobu postrzegania świata, dokumentacją kolejnego etapu, który z racji osiągniętego wieku i przeżytych lat nasączony jest smutkiem, refleksją nad przemijaniem oraz irytacją rzeczywistości nieprzystającej do własnych wyobrażeń.
Trylogia
Sztuka imituje życie, a życie wchodzi w interakcje ze sztuką. Dla Linklatera codzienność jest nie tylko inspiracją, ale głównym tematem zainteresowania. Wszystko, co Celine i Jesse mówią i robią, wynika naturalnie z tego kim są, kim byli i kim się stali na naszych oczach w ciągu dwóch dekad znajomości. Zmienili się – są starsi, mądrzejsi, bardziej cyniczni i zgorzknieli – ale w pewnej mierze pozostali tacy sami. On jest ciągle dużym chłopcem, pełnym romantycznych ideałów, który pomimo życiowych doświadczeń (nieudane małżeństwo, osłabiony kontakt z synem) wciąż patrzy na życie poprzez różowe okulary. W niej z kolei drzemie mała dziewczynka, niepewna siebie, z mnóstwem uroczych neuroz, która ma świadomość duszenia się w zrealizowanych marzeniach, dlatego zakłada maskę zgorzkniałej feministki. Swoimi postawami zwracają uwagę na potrzebę nieustannego poszukiwania własnej tożsamości. To postacie oderwane od wyścigu szczurów i pędu ku coraz większej konsumpcji, buntowniczo podchodzące do rzeczywistości.
Filmy Linklatera ukazują prozę życia w prozaistyczny sposób. Dla reżysera najważniejsze jest słowo i realizm. To przecież właśnie bardzo dobre dialogi zapełniają akcję, stają się fabułą filmu. Cała trylogia, a szczególnie dwie jej pierwsze części to filmy, w których właściwie nie dzieje się nic, a jednocześnie wydarza się wszystko.
Linklater kocha swoich bohaterów. Kocha ich tak bardzo, że nie może się z nimi rozstać i towarzyszy im przez 12 lat, jak było w przypadku „Boyhood” czy też wraca do nich co dziesięć lat, aby zarejestrować zmiany (trylogia „Przed...”). Obserwacja zwyczajności, rejestracja zmian, jakie zachodzą w ludziach z biegiem lat stały się dominantą jego twórczości.
Niezwykła historia Celine i Jessego pozwala wierzyć w romantyczną miłość, gdzie jedna przypadkowo spędzona noc może przerodzić się w prawdziwe uczucie oparte na pokrewieństwie dusz. Mimo zawartości odrobiny życiowego cynizmu, lekkiego zgorzknienia oraz świadomości niemożliwości zrealizowania niektórych pragnień to trylogia ta traktuje o sednie cudownie naiwnej i ulotnej młodości. To zdecydowanie jedne z tych filmów, do których wraca się w gorszych momentach życia, najlepiej z zapasem chusteczek i pudełkiem czekoladek.
Niepowtarzalny klimat, trafne dialogi i poruszające kreacje aktorskie to elementy składające się na sukces subtelnej trylogii Linklatera. Atuty te docenili widzowie, krytycy i jurorzy festiwali. „Przed wschodem słońca” zdobyło m.in. Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale za reżyserię, „Przed zachodem słońca” i „Przed północą” otrzymały nominacje do Oscarów w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany, a Julie Delpy za rolę w „Przed północą” dostała nominację do Złotego Globu.