Plakat filmu uderzająco podobny do Forresta Gumpa z hasłem ‘Stuhr najśmieszniejszy od czasów „Seksmisji”’ od samego początku stara się wprowadzić widza w błąd. Bowiem „Obywatel” to bardziej satyra niż komedia, o pechowcu uwikłanym w gierki polityczne, które obrazują ostatnie kilkadziesiąt lat funkcjonowania naszego państwa.
Tytułowy obywatel Jan Bratek to szczególny przypadek bohatera, któremu nigdy nic nie wychodzi. Kierowany przypadkiem wciąż wznosi się na wyżyny szczęścia i kariery, po to aby zaraz spektakularnie upaść. Nie bez powodu pojawiają się porównania do „Obywatela Piszczyka” Kotkowskiego i „Zezowatego szczęścia” Munka, ponieważ Jerzy Stuhr postanowił kontynuować zamysł takiej postaci, którą sam odegrał 25 lat temu. Można więc już powiedzieć, że sam pomysł na film jest odtwórczy, jedynym elementem nadającym świeżość są odniesienia do współczesnych realiów, a raczej ich sparodiowanie.
Nasz everyman pragnie tylko świętego spokoju, jednak los rzuca mu wciąż kłody pod nogi. Jako dziecko za karę musi obcować z żydowską kulturą, będąc studentem wstępuje do partii, z której w wyniku niesnasek spektakularnie odchodzi stając się bohaterem Solidarności. Wkrótce potem oczywiście znowu przypadkowo zostaje internowany, a w więzieniu poznaje kobietę swojego życia, która okazuje się być inspektorem Służby Bezpieczeństwa. I tak cała fabuła składa się ze zlepek humorystycznych scen ułożonych niechronologicznie, tworząc obraz polskich stereotypów obfitujących w głupotę i naiwność. Próba przybliżenia widzom historii naszego kraju na przełomie ostatnich kilkudziesięciu lat opiera się często na detalach, które mogą być niezrozumiałe dla młodej widowni. Mimo to niektóre sceny bawią każdego, tak jak epizod Piotra Głowackiego, który chcąc zostać bohaterem pobitym przez ZOMO, wylewa na siebie znaczne ilości soku pomidorowego. W Polsce po roku '89-tym Bratkowi jeszcze ciężej się odnaleźć. Szczęśliwym trafem spotyka na swej drodze księdza w erotycznych opałach, któremu udzielenie pomocy staje się szczeblem do kariery we władzach kościelnych. Bardzo wymowna jest pierwsza scena filmu, podczas której główny bohater już jako rzecznik kurii w trakcie wywiadu telewizyjnego zostaje zapytany przez widzkę o prawdy wiary. Nie znając odpowiedzi Bratek po raz tysięczny upada na swojej drodze krzyżowej.
Podstawowym błędem założonej koncepcji było ukazanie jak największej ilości scen odwołujących się do historii. Nie udało się tego zrealizować, a widz ma wrażenie ciągłego skakania po łebkach. Niemniej bolesna diagnoza postawiona przez reżysera wydaje się być celna i skłania do zastanowienia się nad kondycją naszej ojczyzny oraz dostrzeżenia własnych przywar. Wygląda na to, że zaniepokojony obywatel Stuhr stara się uświadomić Polaków, że wciąż sami dzielimy się na lepszych i gorszych, zaangażowanych i obłudnych. Czy ocenianie siebie nazwajem i swojej historii ma sens? Czy nie lepiej skupić się na tworzeniu lepszej przyszłości? Są to pytania, które można zadać sobie po obejrzeniu „Obywatela” i mam nadzieję, że co niektóry z widzów dojdą do pewnych konkluzji, które nie są oczywiste w ujęciu reżyserskim.
FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDAŃSK.
Autor: Marta Ossowska