Wszyscy uwielbiamy zrzędy. Oczywiście, wyłącznie na ekranie. Tym razem Bill Murray w filmie „Mów mi Vincent” pokazuje nam jak wredny starzec może się okazać idolem dorastającego chłopca. I to wcale nie w taki zwykły, grzeczny sposób.
Tytułowy bohater za towarzystwem zagląda do pobliskiego baru, za seksem – do klubu go-go, a za marzeniami o pieniądzach – na wyścigi konne. Dla spotykanych na ulicach ludzi jest niemiły, zgryźliwy, a czasami nawet wdaje się w bójki. Na pierwszy rzut oka wygląda na życiowego frajera, któremu nigdy nic nie wychodzi. Taki zdegenerowany staruszek na pewno nie nadaje się do opieki nad nastolatkiem. A mimo to 12-letni ułożony Oliver polubił Vincenta i dostrzegł w nim człowieka, który doskonale maskuje swoje dobre intencje. Początkowo tym, co w nim ludzkie, to przywiązanie do kota, któremu oddaje ostatnią puszkę sardynek i troska o umieszczoną w domu opieki żonę, która przez chorobę Alzheimera nawet go nie rozpoznaje. Z czasem zaczął również doceniać zaangażowanie i poświęcony mu czas na naukę bicia się czy grania w hazard. Co prawda to niezbyt pochlebne umiejętności dla dzieciaka, ale jakże uczące realiów życia.
Wydawać by się mogło, że pomysł na film mimo, że banalny powinien się sprawdzić na wielkim ekranie, a jednak scenariusz do „Mów mi Vincent” w 2011 roku trafił na czarną listę czyli zestawienie najlepszych scenariuszy, którymi nie był nikt zainteresowany. Dopiero debiutujący w pełnometrażówkach reżyser Theodore Melfi zainteresował się tą fabułą i zaangażował do pracy doborowe nazwiska: Billa Murraya, Naomi Watts i Melissę McCarthy. Standardowo Murray doskonale sprawdził się w roli zrzędliwego, nieszczęśliwego pijaczyny, natomiast panie mogliśmy po raz pierwszy zobaczyć w innym wydaniu. Zaskakuje postać wykreowana przez Watts - przygłupawa, ciężarna prostytutka rosyjskiego pochodzenia, mimo że stanowi tło wydarzeń wnosi do filmu nutkę świeżości. Natomiast Melissę McCarthy znaną z komediowych wcieleń w końcu możemy podziwiać w roli dramatycznej, gdzie jako matka po rozwodzie stara się pogodzić ciężką pracę z samotnym wychowaniem syna.
Koniec końców Vincent staje się finansowym i życiowym bankrutem, przechodzi przez traumatyczne chwile i traci wszelkie nadzieje. Niegasnąca wiara chłopca w szczególne człowieczeństwo starca budzi wzruszenie i refleksje nad ludzkim losem. „Mów mi Vincent” pokazuje, że każdy nasz najmniejszy dobry uczynek składa się całościową postawę wobec świata. Dlatego nie ma ludzi lepszych i gorszych, są jedynie ci, którzy wciąż przemierzają swoją własną drogę do świętości. Zaś Bill Murray przebywa teraz drogę do statuetki Złotych Globów w kategorii najlepszy aktor w komedii lub musicalu. Choć rola Vincenta nie wymagała od niego zbytnich poświęceń jest to postać warta zapamiętania i być może nagrodzenia.
Autor: Marta Ossowska