„Millerowie'' zawierali w sobie potencjał na największą żenadę tego lata. Plakat zwiastował kolejną denną komedię, a motyw przemytników i narkotykowych gangów, nawet w wydaniu komediowym mocno się już przejadł i przestał śmieszyć nawet najbardziej niewybrednych widzów i zjadaczy popcornu. Wbrew tym obawom, film Thurbera okazał się przyzwoitą wakacyjną komedią i udanym (nawet jeśli niezamierzonym) pastiszem kina drogi, wraz z zestawem typowych dla niego zagrań, które ukazane w krzywym zwierciadle śmieszą i niespodziewanie wzruszają.
(Mało wiarygodny) dealer - David, w zamian za to, że skradziono mu cenny towar, który miał dostarczyć klientowi - „grubej rybie'' musi przewieźć z Meksyku sporą dostawę narkotyków. Po to, aby ułatwić sobie to skomplikowane przedsięwzięcie, zabiera w podróż podstarzałą striptizerkę, młodego prawiczka i zbuntowaną, bezdomną nastolatkę – od tej pory, żeby zrealizować cel będą musieli udawać rodzinę.
Film, scena po scenie powtarza leitmotivy kina drogi, znane chociażby z „Małej Miss'', mamy więc: zepsucie się kamperu i puszkiwanie serwisu w głuszy, poznanie zwariowanej rodziny, zakochanie się jednego z pasażerów, a zamiast standardowego trupa w samochodzie – ugryzienie przez ezgotycznego pająka i hospitalizację. Musi być również szczęśliwe zakończenie – integracja oraz triumf rodziny i jej wartości (nawet takiej tymczasowej).
Filmu zawdzięcza sukces przede wszystkim doborowej obsadzie aktorskiej: dobrze wykorzystany potencjał komediowy Jennifer Aniston, vis comica Jasona Sudeikisa oraz bezpretensjonalna gra młodych aktorów. Jako udawana rodzina bawią widza do łez, a fabuła ma znaczenie marginalne – film broni się również jako zestaw zabawnych skeczy z udziałem tych czworga.
Dla wielu widzów film Thurbera może wydać się niestrawny - sporo w nim sugestywnych scen (jak striptiz Jennifer Aniston), naruszania obyczajowego tabu (kazirodcze pocałunki, pedofilia, wymiana par) oraz elementów makabry, jak noworodek rozjechany przez ciężarówkę czy sceny utarczek w narkotykowym gangu. Nic tu jednak nie jest na serio: Millerowie udają, że są rodziną, paczka marihuany imituje noworodka, wreszcie - sam film zaledwie parodiuje komedię familijną. Mając tę świadomość, można podejść do niego beztrosko, a nawet delektować się tym koglem-moglem.
„Millerowie'' są kolejnym dowodem na to, że świadome posługiwanie się kiczem daje efekt odwrotny od kiczu niezamierzonego i zamiast żenować - bawi, o czym świadczy również sukces tegorocznego „Spring Breakers''.
Autor: Alicja Hermanowicz