Niezmienna od wieków siła oddziaływania języka Szekspira i dobitna wymowa jego utworów sprawia, że właściwie każda interpretacja wydaje się świętokradcza wobec oryginału. W jego sztukach nie ma bowiem zdań przypadkowych i zbędnych, a każde zdanie wdziera się w psychikę i zostawia ślad na zawsze. Podobnie jest z filmem Kurzela – nie ma w nim zbędnych ujęć, jest zrealizowany z troską o każdy najmniejszy detal, a tekst dramatu gra w nim pierwsze skrzypce. Można by powiedzieć, że reżyserowi brakuje pewnej swobody w interpretacji, jednak wobec surowości tekstu Szekspira wszystko inne musi ustąpić i może być dla niego jedynie ładną oprawą – to zadanie najnowszy „Makbet” spełnia jednak idealnie.
Wydaje się, że sztuka jednego z najbardziej znanych Anglików w dziejach jest wręcz stworzona na deski teatru, dlatego poprzednie ekranizacje były realizowane w konwencji teatru telewizji. Najnowszy Makbet natomiast zgrabnie przeplata sceny kameralne z plenerowymi. Ujęcia kręcone na zewnątrz są widowiskowe i nakręcone z dużym rozmachem, zaś te kręcone w pomieszczeniach – duszne i klaustrofobiczne. W „Makbecie” udało się za pomocą idealnej gry zdjęć, dźwięku i świateł bezbłędnie odtworzyć mroczny, gęsty i lepki od krwi klimat dzieła Szekspira. Jest to przy tym obraz jednocześnie romantyczny i przerażający, metaforyczny a zarazem brutalnie dosłowny - stylistyka japońskiego kina gore z jego hektolitrami krwi (które tutaj przyćmiewają filmy Tarantino) jest wyrażona w malarskich, wysublimowanych kadrach. Krew pełni tu rolę confetti, które ozdabia każdą scenę, dodając jej sznytu. Posługiwanie się symboliką krwi wydaje się z pozoru zbyt oczywiste, a momentami nawet nachalne, jednak służy ono pokreśleniu tragizmu postaci i uniwersalnej wymowy dzieła.
Reżyser potrafi przy tym umiejętnie budować napięcie, które od pierwszej sceny ciągle wzrasta. Nie chodzi tu nawet o widowiskowe sceny pojedynków, bo – jak wiemy po lekturze „Makbeta” – największa walka toczy się w głowie bohatera. Kurzel stworzył na ekranie niemalże schizofreniczny nastrój rozpaczy, niemocy i beznadziei, który natychmiast udziela się widzowi. Podobnie jak niegdyś greckie tragedie, seans wywołuje w nas efekt katarktyczny i na długo zostaje w głowie, wdzierając się w psychikę.
Australijczykowi udało się uwypuklić dramat Makbeta, a także przenieść go na poziom uniwersalny. Na przekór wszystkim szkolnym i spłaszczającym tekst dramatu interpretacjom, ukazał Makbeta i jego małżonkę jako postaci niejednoznaczne i złożone.
Niemała w tym zasługa wspaniałego doboru obsady - odkąd zobaczyłam tę ekranizacje, Makbet będzie miał dla mnie głos i twarz Michaela Fassbendera, podobnie jak jego małżonka rysy Marion Cotillard.
Kurzel zrobił wręcz idealny film kostiumowy i wielu innych twórców kina gatunkowego mogłoby się od niego uczyć – udało mu się zamienić nieco przykurzoną szkolną lekturę w dynamiczne, porywające widowisko, a przy tym udowodnić, że dzieła Szekspira są nieśmiertelne.
FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDYNIA - REPERTUAR>>
Autor: Alicja Hermanowicz
Ocena autora (1-5): 4.5
_____________________________________________________________________________________
MAKBET
MACBETH
CZAS TRWANIA: 113 min.
GATUNEK: dramat, kostiumowy
PRODUKCJA: Francja, Wielka Brytania, USA 2015
POLSKA PREMIERA: 27.11.2015
REŻYSERIA: Justin Kurzel („Snowtown”)
OBSADA: Michael Fassbender („Wstyd”),
Marion Cotillard („Dwa dni, jedna noc”)
ZWIASTUN:
_____________________________________________________________________________________
ŹRÓDŁO:
materiał dystrybutora Best Film