„Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” – cena bohaterstwa

Kosmiczna saga powróciła do naszych kin już w zeszłym roku z obietnicą dostarczenia fanom, i nie tylko, wspaniałych historii, które poszerzą znane nam dotychczas uniwersum. Wytwórnia Disney chce nie tylko opowiedzieć dalszy ciąg historii dynastii Skywalkerów, ale również rozpocząć nowe – sięgając zarówno do przeszłości, jak i przyszłości odległej galaktyki. Pola do manewru jest dużo, a wszystko przecież się dzieje dawno, dawno temu. „Łotr 1” jest pierwszym z nowych podbojów Disneya, przeciera on szlaki dla kolejnych spin-offów oraz wypełnia luki w historii, którą znamy już od małego dziecka.

 

Zagorzali fani pójdą na ten film bez względu na wszystko. Cokolwiek by nie powstało, oni i tak będą szturmować kina, ale i tak znajdą się tacy, którzy przed seansem będą się zastanawiać nad jakością filmu. Lecz nie w kategoriach: „czy nowy film jest dobry”, tylko „jak dobry”. I to właśnie tym widzom chciałbym złagodzić nerwy. Film „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” jest bardzo dobry, ale nie należy też do tych najwybitniejszych.

 

Widowisko rozpoczyna się inaczej niż moglibyśmy to sobie przypuszczać. Naszym oczom, na czarnej otchłani ukazuje się napis: „Dawno, dawno temu w odległej galaktyce”, ale później nie towarzyszy mu fanfara ani wyłaniające się z dołu ekranu żółte napisy, niejako upewniając fanów w przekonaniu, że to, co teraz oglądamy jest osadzone w świecie stworzonym przez George’a Lucasa, ale nie należy do tego samego cyklu. Główną bohaterką filmu jest Jyn Erso (Beau Gadsdon; Felicity Jones), której historię poznajemy, kiedy była jeszcze małym dzieckiem. Na odległą planetę, której sceneria przypomina Islandię, przylatuje imperialny statek. To dyrektor Krennic (Ben Mendlesohn), który w towarzystwie szturmowców przyleciał po Galena Erso (Mads Mikkelsen). Jak się okazuje, Erso był kluczowym projektantem tajemniczego projektu – wiadomo jakiego – i jest znów potrzebny, by nadzorować prace wykończeniowe. Ojciec Jyn nie jest jednak oddanym zwolennikiem Imperium, a Krennic stosuje drastyczne środki, by zmusić go do współpracy.

 

„Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” jest bardzo dobry, ale nie należy też do tych najwybitniejszych.

 

Paręnaście lat później Jyn wyrosła na piękną kobietę, która nie rozwinęła sobie żadnych, jak to ujmuje, „poglądów politycznych”. Nie jest ani imperialistką, ani rebeliantką. Stała się bojowniczką o swoje własne prawa, często uciekając się do przestępstw, więc oczywistym jest, że teraz siedzi w areszcie. „Łotr 1” stosuje zupełnie odmienny typ narracji, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Początek filmu to podróż po galaktyce, której różne zakątki mamy przyjemność poznać po raz pierwszy. Twórcy żonglują pomiędzy planetami, ujawniając między innymi imperialny obóz pracy, rzucając jaśniejsze światło na życie w galaktyce. W trakcie tych krótkich epizodów poznajemy kapitana Cassiana Andora (Diego Luna), który poszukuje informacji o zbiegłym pilocie Imperium. Zaś na innej planecie dochodzi do przechwycenia ów pilota przez bojówkarzy Sawa Gerrery (Forest Whitaker). Wszystko to sprowadza się do jednego: odbicia i zwerbowania przez Rebelię Jyn Erso, która jest wspólnym mianownikiem łączącym pilota i Gerrerę. Jak się okazuje, jest potrzebna do skontaktowania z partyzantem oraz umożliwienia Cassianowi dotarcie do pilota Bodhiego Rooka (Riz Ahmed). Tymczasem, Rook ma do przekazania ważną wiadomość od Galena Erso – a jest nią tajna informacja o wadzie konstrukcyjnej Gwiazdy Śmierci.

 

Disney przekazał pieczę nad projektem Garethowi Edwardsowi (młodemu, lecz utalentowanemu reżyserowi, który na swoim koncie ma niskobudżetową „Strefę X” oraz nową odsłonę „Godzilli”) i do pracy zaoferowano mu scenariusz Chrisa Weitza oraz Tony’ego Gilroya. Niestety to właśnie praca dwóch ostatnich jest trochę wytrącająca film z równowagi Mocy. Na pierwszym planie pojawia się problem z postaciami. Podczas gdy Jyn Erso rozpisana jest fenomenalnie, to jej współtowarzysze mają mniej do zaoferowania, a w szczególności dwóch strażników świątyni z planety Jedha – niewidomy Chirrut (Donnie Yen) oraz jego przyjaciel Baze (Wen Jiang), których motywacji i historii nie jest nam dane poznać. Na domiar złego, nie są oni jedyni, którzy zostali porzuceni przez twórców. Również charakter drugiej najważniejszej, zaraz po Jyn, postaci jest nierozwinięty; Cassian z jednej strony jest bezwzględnym rebeliantem, ślepo posłusznym rozkazom, a z drugiej łamie własne zasady bez wyraźnej przyczyny, a za jego motywację mamy uznać dość tani monolog o trudnej przeszłości. Swoją drogą, wypowiedziany przez aktora zupełnie bez przekonania.

 

Jednakże, „Gwiezdne wojny” to nie tylko postacie, ale również historia i jest ona co najmniej ciekawa. Twórcy zaoferowali nam powtórkę z rozrywki w postaci domówienia przeszłości. George Lucas w 1999 roku postanowił nakręcić prequele oryginalnej trylogii, której zwieńczenie miała stanowić „Zemsta Sithów” i choć zakończenie było znane oraz oczekiwane od samego początku, to efekt końcowy powalał na kolana. Tę samą formę miał przybrać „Łotr 1” – opowieści, której koniec już słyszeliśmy, ale tym razem mamy szansę poznać jej kulisy. Wciąż, wspaniałe sceny akcji są przeplatane rozmowami o niczym, które mają mało wpływu na rozwinięcie fabuły. Stało się tak w pierwszej połowie filmu, kiedy historia wędrowała z punktu do punktu, ujawniając elementy układanki, której całość była znana widzom od początku. Natomiast druga połowa filmu to czysta fanfara wspaniałej akcji. Świetnie nakręcone i zainscenizowane sceny walk to powód, dla którego ludzie szturmem atakują kina, a w „Łotrze 1” jest ich cała masa. Gareth Edwards wraz z operatorem Greigiem Fraserem co chwila raczyli nas przepięknymi widokami (wybuch w Jedhzie, czy finałowa walka w tropikalnej scenerii), dzięki czemu nikt się nie nudził, a nasze oczy aż błyskały z zachwytu. Aż szkoda, że druga połowa filmu wydaje się być zbudowana tylko ze scen podnoszących widzowi ciśnienie, przez co brakuje balansu pomiędzy opowiedzianą historią, a akcją. Pod koniec, film zaczyna się dłużyć, strzały są zwykłymi strzałami, a wybuchy nie niosą za sobą zagrożenia, ale jest to wdzięcznie skontrowane pojawieniem się Lorda Vadera, które powoduje ciarki na plecach.

 

[...] druga połowa filmu wydaje się być zbudowana tylko ze scen podnoszących widzowi ciśnienie, przez co brakuje balansu pomiędzy opowiedzianą historią, a akcją.

 

„Łotr 1” prezentuje również inne rozwiązanie, które napawa mnie lękiem. Nie jest to w żadnym wypadku wada filmu, lecz zmusiła mnie do myślenia o przyszłości kinematografii. Mowa tu o pojawieniu się cyfrowych twarzy generała Tarkina oraz księżniczki Lei Organy. Aktor grający Tarkina, Peter Cashing, odszedł w 1994 roku w wieku 81 lat, natomiast grająca Organę Carrie Fisher lata młodości ma już za sobą. Nie jest to pierwszy raz, kiedy twórcy postanowili cyfrowo zastąpić kogoś twarz, przecież mieliśmy z tym do czynienia w siódmej odsłonie „Szybkich i wściekłych” (twarz zmarłego Paula Walkera) oraz ostatnim „Kapitanem Ameryką” (młodziutki Robert Downey Jr.). Twarze aktorów w „Łotrze 1” są tak doskonale odtworzone, że czasami nie widać różnicy i wtapiają się w całość idealnie. Ale czy w końcu dojdziemy do takiego momentu, że taki zabieg zniszczy zawód aktora? Czyżby filmowa przyszłość ukazana w „Kongresie” na podstawie książki Stanisława Lema jest nieunikniona?

 

„Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” to opowieść godna filmowej adaptacji, a jej twórcy stanęli na wysokości zadania. Angaż Michaela Giacchino na autora ścieżki dźwiękowej to strzał w dziesiątkę, co wnioskowałem już w swojej recenzji zeszłorocznego „Jupiter: Intronizacja”. Kompozytor już wtedy przejawiał naturalne predyspozycje do przejęcia pałeczki po Johnie Williamsie, a teraz jedynie potwierdził moje przekonanie, tworząc ścieżkę niczym nie różniącą się od tej, którą stworzyłby dla nas mistrz.

 

Powrót kosmicznej sagi do kin nakreśla nowy etap w historii kina nie tylko dzięki rewolucyjnym rozwiązaniom technicznym, ale również pod względem narracyjnym – w końcu, w świecie tak rozległym jak galaktyka George’a Lucasa historii jest niczym śniegu w trakcie zimy. Disney, kupując prawa do „Gwiezdnych wojen” od Lucasfilm w 2012 roku, zapewniło sobie coroczny miliardowy, co najmniej, dochód. Nie jest to jednakże łatwy żer, gdyż jak wiemy nawet fani „Gwiezdnych wojen” potrafią być wybredni co do opowiedzianych historii. Choć „Łotr 1” nie jest najlepszym dziełem w uniwersum, nie jest też najgorszym, a dla każdego widza powinna to być jazda bez trzymanki, o jakiej od zawsze marzyliśmy, zaś mroczne zakończenie filmu może utwierdzić nas w przekonaniu, że choć serię przejął Disney, to nie musi to wcale oznaczać filmów dla dzieci.

________________________________________________________________________________________________________________________________________________________