Kim jest Jack Reacher? To były major, doskonale wyszkolony żołnierz, który samemu potrafi zmienić przebieg bitwy. Reacher świetnie rozeznaje się w taktyce swoich wrogów, co pozwala mu na dobranie kontrataku nie do przełamania. W paru słowach: Reacher to kolejny Jason Bourne, a kolejna część jego przygód zmieniła się nie do poznania. Tylko w czym?
Postać Jacka Reachera została stworzona przez pisarza Lee Childa, autora serii kryminałów z owym majorem w roli głównej. Zaznajomieni z literaturą z pewnością wiedzą, że te powieści z przekorem nazywa się „lekturą samolotową”. Książki Childa dominują półki księgarni na lotniskach i to są główne punkty ich sprzedaży. Jack Reacher nie należy do tego samego kanonu, co Humbert Humbert, Jean Valjean czy Rodion Raskolnikov. Nie na miejscu zatem będzie porównywanie filmu do jego książkowego pierwowzoru.
Tym razem Reachera (Tom Cruise) spotykamy w barze, do którego wchodzi policja. Funkcjonariusze zostali wezwani przez świadków bijatyki, podczas której ucierpiało czterech mężczyzn, natomiast napastnik uszedł bez szwanku. Reacher kończy w kajdankach, ale zapewnia policjantów, że to nie on wejdzie z nimi na rękach do radiowozu. Z resztą, kojarzycie scenę ze zwiastuna? Jak się okazuje, Reacher, będąc na zasłużonej emeryturze, para się różnymi zadaniami, które podsyła mu obecna pani major Turner (Cobie Smulders). Rozprawienie się ze skorumpowaną policją, rozpracowanie gangu – tak Reacher spędza wakacje. Chcąc na nowo ułożyć sobie życie, zaprasza swoją pracodawczynię na kolację i wyrusza do Waszyngtonu, gdzie spotyka go niemała niespodzianka. Major Turner została zawieszona w obowiązkach i aresztowana pod zarzutem szpiegostwa. Oczywiście, Reacher nie wierzy w te bujdy.
Mamy tu do czynienia z filmem nijakim, bezbarwnym.
Nie będący dotychczas na liście podejrzanych Reacher trafia w mgnieniu oka na jej szczyt i zaczyna się akcja. Właśnie akcja, bez której filmu nie dałoby się oglądać. „Jednym strzałem” utrzymywał widza usatysfakcjonowanego przez cały czas, podczas gdy „Nigdy nie wracaj” ma problemy. Za kamerą drugiej odsłony stoi Edward Zwick, twórca „Wichrów namiętności” i „Ostatniego samuraja”, więc nie miałem żadnych obaw przed seansem. Jednakże ujawniły się one w jego trakcie. Okazuje się, że „Nigdy nie wracaj” jest mało angażującym filmem. Twórcy podali nam zbyt mało powodów, byśmy choć na chwilę zainteresowali się wątkiem głównym, który, jak na drugą odsłonę, jest dość mizerny. Mało w nim ekscytujących zwrotów akcji, fajnych lokacji i ciekawych postaci.
Mamy tu do czynienia z filmem nijakim, bezbarwnym. Czarny charakter to zwyczajny płatny zabójca na usługach złego handlarza bronią, i nawet towarzyszka Reachera, major Turner, nie jest zbyt interesująca. W jej osobie najbardziej denerwujący jest casting Cobie Smulders znanej szerszemu gronu widzów z serialu komediowego „Jak poznałem waszą matkę”. Jej głos, mimika i ruchy są zbyt podobne do tych, które znamy z roli Robin Scherbatsky, i widzieć to przełożone na kryminalny film akcji jest po prostu wytrącające z równowagi.
Największą uwagę skupia na sobie Tom Cruise i jest to rzecz zrozumiała, w końcu to aktor, który granie w filmach akcji ma opanowane do perfekcji – to nazwisko to już marka, która gwarantuje dobrą rozrywkę. Niestety, w tym przypadku jest to film rozrywkowy tylko z nazwy. Przez większość czasu miałem wrażenie, że nawet twórcy nie bawili się na planie filmowym, a jedynie odfajkowali swoją robotę i poszli różnymi drogami do domu. „Nigdy nie wracaj” miało być filmem, który wyprowadzi serię o Jacku Reacherze na szczyt filmów akcji, tak się jednak nie stało. Głównie jest to wina scenariusza, który został pozbawiony realnych dialogów, a rozmowy między Reacherem a Turner równie dobrze mogły być napisane w latach 90. I w tym tkwi szkopuł – gdyby „Nigdy nie wracaj” powstało dwie dekady temu, inaczej bym patrzył na ten film, ale żyjemy już w czasach, w których produkowane są arcydzieła kina akcji w postaci kolejnych części „Mission: Impossible” czy „Mad Maxa” i ich siłą było dopracowanie elementów gatunku do perfekcji. „Nigdy nie wracaj” jest powrotem do jego złotych czasów, ale nie robi tego w formie pastiszu, ani go nie rewitalizuje. Jest po prostu zwykłym filmem akcji.
__________________________________________________________________________________________________________________