„Interstellar” czyli Lynch w kosmosie

Każdy, kto miał styczność z poprzednimi dziełami Nolana, wie, że reżyser lubuje się w łamigłówkach, a jego filmy mają wiele warstw. Jak wiadomo, do dziś trwają debaty w środowisku krytyków filmowych nad znaczeniem „Incepcji” (recenzja>>). Tym razem fabuła jest jeszcze bardziej zagmatwana. Dla zobrazowania, wyobraźmy sobie „Mullhollanddrive”, gdyby jego akcję przenieść w kosmos. Podobnie jednak jak dzieła Lyncha, „Interstellar” wciąga nas bez reszty i nie daje o sobie zapomnieć.

 

Pod względem fabularnym film specjalnie się nie wyróżnia. Temat apokalipsy i zagłady ziemskiej jest już mocno wyeksploatowany w kinie. Tak więc najnowsze dzieło Nolana orbituje gdzieś pomiędzy „Melancholią” a „Grawitacją”. Z von Trierem łączy je ponura wizja świata i kondycji człowieka, zaś biorąc pod uwagę widowiskowość filmu i ukazanie samotności człowieka w kosmosie, zbliża się do wizji Cuarona. Nolan ma jednak znacznie większe ambicje od kolegów po fachu.

 

Jest schyłek XX wieku. Zrujnowana gospodarka i brak żywności sprawiają, że Ziemi grozi zagłada. Grupa naukowców dawnej organizacji NASA podejmuje misję wyprawy międzygalaktycznej i znalezienia planety, na której warunki życia będą przypominały te ziemskie. Wśród nich znajduje się Cooper – obecnie farmer i ojciec dwójki dzieci, a niegdyś uznany astronauta.

 

Wszystko wydaje się jasne i logiczne do momentu, aż bohaterowie wyruszą w ową wyprawę. Nolan mnoży pomysły i zagadki z minuty na minutę, przeplatając własne inwencje twórcze z uznanymi teoriami naukowymi (mocno je przy tym naginając). Nie ma chyba zjawiska z pogranicza nauki i fantasy, które nie pojawiłoby się w jego najnowszym filmie. Efektem jest chaotyczna opowieść, w której pewnie sam Einstein (do którego odwołuje się reżyser) by się pogubił. Nolan śmiało więc przekracza kolejne granice absurdu, co nie zmienia faktu, że jego film doskonale się ogląda i dostarcza widzowi dużo estetycznej przyjemności.

 

Ta przyjemność wynika również z poczucia obcowania z absolutem. Najnowszy film reżysera „Mrocznego rycerza” jest jednym z tych, które pobudzają wyobraźnię i pozwalają nam odbyć podróż - nie tylko w kosmos, ale również do własnego wnętrza. Rozważane są tu bowiem kwestie fundamentalne: kim jest człowiek i co różni go od maszyny, czy istnieją rzeczy, do których nauka nie ma dostępu oraz o to, czy natura może być sama w sobie dobra lub zła.

 

O ile film jest mocno dopieszczony od strony wizualnej, o tyle twórcom scenariusza wyraźnie zabrakło inwencji. Pełno tu banałów i wytrychów słownych – dowiemy się m.in. że miłość przekracza czas i przestrzeń (seriously?) oraz, że każdy jeden homo sapiens potrzebuje drugiego, aby poprawnie funkcjonować. Trzeba jednak przyznać, że nie dla błyskotliwych dialogów przyszliśmy na nowy film Nolana - tutaj chodzi o czystą rozrywkę. Wprawdzie co chwilę zastanawiamy się, czy te puzzle układają się w jakąś całość, jednak - jak powszechnie wiadomo - cała przyjemność polega właśnie na ich układaniu.

 

FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA HELIOS GDYNIA.

 

Autor: Alicja Hermanowicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz