Większość osób, które obejrzało ten film zapewne się zastanawiało: „co tu się właściwie wydarzyło?” I mają do tego pełne prawo, albowiem „High-Rise” na podstawie książki Wieżowiec J.G. Ballarda to film nietuzinkowy. Koniec końców, film z pewnością zmusza do myślenia. Tylko o czym?
Nie jest to myślenie o swojej egzystencji, ani życiu swoich sąsiadów, lecz myśleniu o społeczności jako całości - o wszystkich szczeblach hierarchii społecznej, jakkolwiek to brzmi. J.G. Ballard w swojej książce Wieżowiec zawarł krytykę każdej klasy społecznej, od biednych poczynając, na olbrzymie bogatych kończąc. Jako rodowity Brytyjczyk, Ballard wręcz zobligowany był do analizy ówczesnego (lata 70. XX w.) systemu społecznego, gospodarczego i politycznego Wielkiej Brytanii. Tak też zrobił, a Wieżowiec stał się powieścią o upadku z wysoka lub niska, w zależności od piętra, na którym znajdowało się mieszkanie.
Film Bena Wheatleya jest wierną adaptacją dzieła Ballarda; rozgrywa się w retro-futurstycznych latach 70., a głównym bohaterem jest dr Robert Laing (Tom Hiddleston), który wprowadza się do luksusowego apartamentu w wieżowcu zaprojektowanym przez Anthony’ego Royala (Jeremy Irons). Wielopiętrowy budynek posiada supermarket, siłownię oraz basen, co stanowi o jego samowystarczalności. Z samego rana mężczyźni porzucają swoje rodziny i wyruszają do pracy: na uniwersytecie, w telewizji i urzędach. Laing z początku jest człowiekiem wycofanym z życia towarzyskiego, lecz jego chęć poznania nowych ludzi przybliża go do niejakiego Richarda Wildera (Luke Evans), reżysera filmów dokumentalnych, oraz jego ciężarnej żony Helen (Elisabeth Moss). Po paru tygodniach lokatorskie życie zaczyna nabierać niebezpiecznego tempa. Kolejne imprezy wywołują nieprzychylne reakcje u innych sfer, które odpłacają pięknym za nadobne i organizują jeszcze większe imprezy z jeszcze większym ekscesem. Wieżowiec zaczyna przypominać pole bitwy uprzywilejowanych i tych, którzy mieli mniej szczęścia w życiu, a po środku całego zamieszania zostaje Robert Laing, który nie pasuje do żadnej z grup.
Zarówno film Wheatleya, jak i pierwowzór Ballarda dotyka wielu problemów: od niesprawiedliwości społecznej, przez konszachty wyższych sfer, aż do przedmiotowego traktowania kobiet. Widoczne jest to odpowiednio, w lokalizacji i wielkości mieszkań; spotkań Royala z sędzią, biznesmenem i aktorami, podczas których rozmawiają o daleko idących konsekwencjach zmian wprowadzonych w życie lokatorów; traktowania Wildera oraz Royala swoich żon.
Mamy [...] do czynienia z wielkim witrażem krążącym dookoła siebie - kalejdoskopem wielu słów, idei i obrazów.
Tutaj też pojawia się problem filmu, który cały swój dwugodzinny metraż poświęca na ekranizacji upadku, degeneracji i końcowego barbarzyństwa. Kolejne minuty to dla widza kolejne aluzje, metafory i symbole, które, choć dobrze przemyślane, swoją ilością przytłaczają widza, tworząc dość mało spójną całość. Mamy więc do czynienia z wielkim witrażem krążącym dookoła siebie - kalejdoskopem wielu słów, idei i obrazów. Sam Royal w pewnym momencie twierdzi, że jego projekt poległ, gdyż „zrealizował zbyt wiele pomysłów naraz”.
Nie dziwię się więc, że tak ciężko jest ludziom manewrować przez to dwugodzinne morze alegorii. Jest ono nieprzebrane. Ale jak to kalejdoskop, „High-Rise” jest pięknym filmem w swojej warstwie audio-wizualnej. Aż oko się cieszy, gdy operator Laurie Rose z gracją operuje przestrzenią wykreowaną przez scenografów i kostiumologów. Na szczególną uwagę zasługuje również zastosowana przez niego paleta kolorów, która w skrzętny sposób wykorzystuje szarość i brąz, jako tło dla krytyki Wielkiej Brytanii z lat 70 (kolory, które do dziś dnia dominują w wyspiarskiej architekturze). Dodatkowo, pięknym kolorom przygrywa wybitny brytyjski kompozytor Clint Mansell, autor przepięknych ścieżek dźwiękowych do „Requiem dla snu” i „Źródła”. Kontynuując jego mocno przejmującą muzykę znaną z „Brudu” , otrzymaliśmy kolejny soundtrack, który nic tylko wzbogaca filmowe doświadczenie. Fani muzyki z pewnością docenią kompozytora za jego niebanalne użycie utworu „SOS” ABB-y w wykonaniach Royal Philharmonic Orchestra i Portishead.
Wbrew pozorom i temu, co powiedziałem, „High-Rise” nie jest tylko piękną wydmuszką. To film z głębokim przesłaniem, lecz jego problem leży u źródła. Powieść Ballarda sprawdziła się na papierze, lecz na taśmie filmowej jest ona nieco niestrawna. Filmy z reguły znajdują znacznie szersze grono odbiorców i niektórzy oczekują zwyczajnej dobrej rozrywki. „High-Rise” tego nie dostarcza, dostarcza wręcz znacznie więcej, ale robi to w sposób tak absurdalny i symboliczny, że ciężko czerpać z filmu przyjemność. Być może dlatego dla osób, które miały problem ze zrozumieniem, twórcy umieścili na zakończenie fragment wywiadu z Margaret Thatcher: „Na świecie istnieje tylko jeden system gospodarczy i jest nim kapitalizm. Tam gdzie kapitalizm jest kontrolowany przez państwo, nie ma mowy o wolności politycznej.”*
* Najwyraźniej twórcy filmu uznali, że J.G. Ballard i Margaret Thatcher mieli te same przekonania o sytuacji w Wielkiej Brytanii, gdyż wypowiedź byłej pani premier jest z 1976 roku, w rok od premiery książki pisarza.
__________________________________________________________________________________________________________________