W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień dla pottermaniaków. Światło dzienne ujrzała pierwsza część „Fantastycznych zwierząt”. Świat oszalał, Mugole się wystraszyli, tłumy w kolorowych szatach i z różdżkami w rękach ruszyły do kin. Wszyscy spodziewali się powrotu do ukochanego, magicznego świata pełnego barwnych postaci, niesamowitych przygód i czarów. Do tego wszystkiego mieliśmy dostać niespotykane zwierzęta i nowy świat. „Chwilo, jesteś piękna”.
J.K. Rowling już od jakiegoś czasu nosiła się z opowiedzeniem tej historii. Co było zanim pojawił się Lord Voldemort, czego bali się czarodzieje z przeszłości, co spędzało im sen z powiek i powodowało najgorsze koszmary? Co ukształtowało historię Harry’ego Pottera?
Nowy Jork. Prawdopodobnie lata dwudzieste. Od jakiegoś czasu w mieście co chwile są jakieś wybuchy gazów, awarie prądu, zamieszki… ogólnie, dość niespokojne czasy. Społeczność czarodziejska próbuje sobie z tym wszystkim poradzić, przy okazji nie wydając na jaw swojej obecności. Niestety idzie jej to dość opornie. Budynki nadal są burzone, drogi niszczone, a Niemagowie, tuż pod nosem ministerstwa magii (MACUSY), próbują udowodnić, że czarodzieje jednak istnieją. Ten właśnie „idealny” moment na wycieczkę po Ameryce wybiera sobie pewien Brytyjczyk – Newt Scamander (Eddie Redmayne). Przypłynął, ponieważ w Nowym Jorku miał dostać najlepsze Pufki Pigmejskie i przy okazji, w wyniku zamieszania z pewnym Niuchaczem i Niemagiem, wypuścił co nieco magicznych stworzeń, które nielegalnie przewoził w swojej walizce. Każdemu może się zdarzyć, prawda? Po drodze zaprzyjaźnia się z Jacobem Kowalskim (Dan Fogler), wspomnianym wcześniej Niemagiem, oraz Tiną (Katherine Waterston) i Queenie (Alison Sudol) Goldstein, ląduje w więzieniu, łapie zgubione zwierzęta i ratuje miasto. Idealny plan na weekendową wycieczkę do Nowego Jorku.
Tak naprawdę, cały film można podzielić na dwie części. W pierwszej poznajemy wszystkich bohaterów oraz łapiemy magiczne zwierzęta. W drugiej ratujemy Nowy Jork. Takie rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony widoczna granica pozwala nam się skupić na kolejnym problemie bohaterów. Daje też łagodne przejście i otworzenie furtki dla następnych filmów, które powstaną. Jest problem do rozwiązania, który będzie ciągnął się przez kolejne części. Z drugiej strony to miał być film o fantastycznych zwierzętach, a zostały one zmarginalizowane. Po filmie odczuwa się niedosyt, czuje się trochę oszukanym i ma się wrażenie, że to nie był film o magicznych stworzeniach, tylko kompletnie o czymś innym. Do tego pojawia się wielowątkowość oraz mnóstwo postaci. Nie można się dziwić, że z jednego filmu zrobiły się trzy, a potem pięć… Pozamykanie wątków oraz zakończenie historii każdego wprowadzonego bohatera trochę zajmie.
Film w uniwersum Harry’ego Pottera, produkcja fantastyczna o czarodziejach, a brak mu magii.
Wymieniony wyżej argument jest jednak niczym w porównaniu z brakiem magii. Tak. Film w uniwersum Harry’ego Pottera, produkcja fantastyczna o czarodziejach, a brak mu magii. To nawet nie jest tak, że była i zniknęła lub zgubiła się po drodze. Jej tam nigdy nie było. W filmie brakuje magii unoszącej się w powietrzu, starego zamczyska, tajemnic i przygód czających się za rogiem. Magicznych słodyczy, gadających portretów, duchów latających nad i przez ludzi, śpiewających zbroi, animagów i innych niezwykłości. W „Harrym Potterze” nawet Pod Świńskim Łbem czuło się klimat. Na ulicach miast, w domach czarodziejów, magia aż trzeszczała w powietrzu. W „Fantastycznych zwierzętach…” wszystko wydaje się być płaskie i nijakie. Jedyna magia jaka się pojawia, nie licząc stworzeń Newta, to głównie zaklęcia podczas pojedynków. Jest jeszcze walizka Scamandera, która miała chyba zastąpić niesamowitość Hogwartu. Nie da się ukryć, że robi ona wrażenie. Niby taka niepozorna jak kufer Moody’ego, a w środku – wow. W Nowym Jorku jest szaro i ponuro. W powietrzu i zachowaniu ludzi wyczuwa się pewnego rodzaju napięcie. Owszem, Amerykańscy czarodzieje boją się wykrycia, ale dlaczego inne kraje świetnie sobie z tym radzą, a oni nie? Można by było zwalić winę na Gellerta Grindelwalda, tylko że on dopiero zaczął siać panikę i spustoszenie. To były dopiero początki, a problemy społeczności Nowego Jorku trwają już od dłuższego czasu. Dlatego też „Fantastyczne zwierzęta…” równie dobrze mogłyby stanowić osobną opowieść, nie osadzoną w świecie z Harry’ego Pottera. Widz zostaje wrzucony w środek jakiejś historii, bez tak właściwie żadnego wprowadzenia, bez retrospekcji, aby zrozumieć dlaczego jest tak, a nie inaczej. Do tego w filmie jest magia, ale prawie taka sama jak w innych filmach fantastycznych. Jeśli ktoś liczył na easter–eggi, także raczej się rozczaruje. Nie pojawia się zbyt wiele znanych postaci lub przedmiotów.
Jednak jedną rzecz trzeba oddać Rowling. Potrafi ona zbudować postaci. Każdy widz znajdzie postać dla siebie. Nieporadny Jacob Kowalski i jego marzenia, powodują, że do samego końca filmu zaciskamy kciuki, w nadziei, że jednak mu się uda. Queenie Goldstein jest przeuroczą postacią. Ta kobieta ma w sobie tyle dobroci i życzliwości, że mogłaby obdarować nią pół miasta i to powoduje, że jej infantylne zachowanie zostaje wybaczone. Jest jeszcze Newt Scamander i jego zwierzęta. Chłopak naprawdę kocha, dba i martwi się o swoje małe stadko. Podróżuje z nimi po całym świecie, aby znaleźć im dom i przy okazji chce nauczyć ludzi, że nie wszystko, co nie jest człowiekiem musi zagrażać życiu oraz pomimo tego, że jego krew czy wątroba jest cenna, ma prawo żyć i być wolne. Rowling nadała charakter nawet zwierzętom. Gdyby było to możliwe już teraz po ulicach plątało by się kilka zgubionych Niuchaczy, a do metek na ubraniach producenci musieliby dodać - przed wypraniem sprawdź czy w kieszeni nie ma Nieśmiałka.
Jednak jedną rzecz trzeba oddać Rowling. Potrafi ona zbudować postaci. Każdy widz znajdzie postać dla siebie.
Po pięciu latach fani dostali możliwość powrotu do ulubionego świata. Uchylono rąbek tajemnicy, podano kawałek ciasta, którego mieli nigdy więcej nie spróbować. Całkiem spora część na pewno poczuła się rozczarowana i może nawet trochę oszukana. To nie jest „Harry Potter”. Nie ten klimat. Jednak jako osobna historia nawet daje radę. Perspektywa kolejnych części napawa lękiem i nadzieją jednocześnie. Mają pojawić się znane postaci, więc może będzie więcej uniwersum? Z drugiej jednak strony, tyle filmów o opowieści, która nie powstała jako książka... Trochę za dużo komercjalizacji oraz komplikowania fabuły. Przed premierą towarzyszyły mi negatywne uczucia, teraz są one mieszane. Film nie powoduje obgryzania paznokci z podniecenia, ale i też nikt w połowie seansu nie wyszedł. Chcieliśmy dostać magiczną wersję Indiany Jonesa uwalniającego orkę, ale otrzymaliśmy Doctora Dolittle ratującego Wielkie Jabłko przed promieniem z Gwiazdy Śmierci. Nie jest to najgorszy z możliwych scenariuszy. „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” są po prostu w porządku. Zobaczymy co przyniosą ze sobą pozostałe części.
Film obejrzany dzięki uprzejmości Cinema City Krewetka
__________________________________________________________________________________________________________________