Debiut fabularny Marcina Koszałki to film o atrakcyjności zła, które przyciąga i nie pozwala się uwolnić. Przeraża o tyle, że nie opowiada historii jednostki specyficznej, lecz sugeruje, że pociąg do zła może narodzić się w przeciętnym człowieku.
Nie jest to klasyczny thriller, nie jest to nawet typowy dramat. Pierwszy pełnometrażowy film Marcina Koszałki, znanego jako świetny operator filmów takich jak: „Rewers”, „Pręgi” czy „Uwikłanie”, łamie zasady dramaturgii, jest trudny w odbiorze i manieryczny. Zawarte w nim luki psychologiczne, elipsy i brak muzyki w połączeniu z tematem seryjnego zabójcy, tworzą obraz bardzo autorski i odważny. Ale czy to wystarcza, aby widz wyszedł z kina usatysfakcjonowany?
Film jest luźno inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, które w książce „Lolo” opisała Marta Szreder. Tytułowy bohater, Karol Kot, okrzyknięty „Wampirem z Krakowa” został skazany w 1968 roku na karę śmierci za zabójstwo dwóch kobiet. Drugiemu bohaterowi – Lucjanowi Staniakowi, znanemu jako „Czerwony pająk” przypisano dwadzieścia morderstw. Jego wątek funkcjonuje jednak jedynie jako miejska legenda. Koszałka, podobnie jak Szreder łączy te dwa wątki i snuje własną wizje zdarzeń.
Głównym bohaterem jest Karol Kremer (Filip Pławiak), odnoszący sukcesy w pływaniu, chimeryczny nastolatek z tzw. dobrego domu. Podczas wizyty w wesołym miasteczku dostrzega jak tajemniczy mężczyzna w berecie, przy użyciu młotka, zabija małego chłopca. Sprawca wsiada do autobusu i znika, a w Karolu budzi się ciekawość: kim on jest? Rozpoczyna poszukiwania i odkrywa, że to weterynarz (Adam Woronowicz), który może stać za serią morderstw popełnionych w ostatnim czasie. Kremer nawiązuje z nim znajomość. Nie po to jednak, aby dowieść sprawiedliwości. Spotkaniu mężczyzn towarzyszy nieracjonalny spokój Karola, jakby dobrowolnie chciał się oddać w ręce seryjnego mordercy. Wynika on z fascynacji dokonaniami mordercy. Fascynacji zmysłowej, wręcz cielesnej, pozbawionej moralnego., etycznego zastanowienia. Nie tylko czyny starszego mężczyzny stanowią źródło podziwu, ale przede wszystkim jego magnetyczna osobowość. Dla młodego chłopaka weterynarz staje się idolem: przypatruje się mu, czerpie inspirację i zaczyna współpracować.
Ile jesteśmy w stanie poświęcić dla sławy? - wydaje się pytać reżyser. Karol gotów jest oddać najpierw wolność, a potem także życie. Mimo iż, sam nie jest w stanie zabić, chętnie bierze na siebie winę za zabójstwa weterynarza. Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie można upatrywać w jego domu i relacjach z rodzicami. Karol nie wychowuje się w patologicznej rodzinie, na którą można by zrzucić winę za jego czyny, ale ewidentnie brakuje mu samoakceptacji i podziwu innych. Co ciekawe, to właśnie w momencie, kiedy odnosi największe sukcesy w pływaniu, rodzi się w nim potrzeba większych dokonań i głębszych doznań.
Film sprawia wrażenie bardzo prywatnego, stworzonego bardziej dla zaspokojenia emocjonalnych pragnień reżysera niż dla widzów. Autotematyzmem nacechowana jest cała twórczość Koszałki. W swoim debiucie reżyserskim „Takiego pięknego syna urodziłam”, na przykładzie własnej rodziny, ukazał piekło codziennego życia rodzinnego. Błąkając się po domu z kamerą i kręcąc co popadnie zarejestrował nieustanny potok pretensji wypływający z ust swojej matki. Słyszymy, że jest kretynem, miernotą pozbawioną wyobraźni, półgłówkiem, draniem, beztalenciem, wiecznym studentem, który wreszcie dostał się na wydział operatorski i z braku wyobraźni nie nakręci nigdy żadnego porządnego filmu. W jego domu mówiło się, że miał tylko dwie drogi: mógł zostać artystą albo zabójcą. Koszałka stawia pytanie o to, czy zbrodnia może być sztuką, czy istnieje nieprzyjemna przyjemność? Symboliczna, finałowa scena filmu świadczy o tym, że może być nawet dziełem sztuki. Połączenie tych dwóch autotematycznych wątków: artyzmu i morderstwa to główny temat „Czerwonego pająka”.
Sam film nie jest historią mordercy, ale właśnie obrazem. Obrazem fascynacji. I to obrazy są u Koszałki najważniejsze. Mroczne zdjęcia pięknie oddają atmosferę ponurych, obdrapanych przestrzeni PRL-owskiego Krakowa. Ośnieżone dachy, błotniste, wąskie uliczki, ciemne, zrujnowane kamienice to idealna sceneria dla ukazanych wydarzeń.
Drugim, mocnym aspektem „Czerwonego pająka” jest aktorstwo. Filip Pławiak bardzo dobrze wypośrodkował między chłopięcym czarem a zwierzęcymi instynktami. Świetny jest też Adam Woronowicz (wciąż czekający na rolę szytą na miarę swojego talentu), który gra spojrzeniami, mimiką i prostymi gestami, co rejestrują długie najazdy kamery.
Wszyscy jesteśmy zarażeni złem. Dlaczego? Bo podczas seansu, tak samo jak główny bohater, podążamy ścieżką morderstw, bez jakiejkolwiek emocji. Nie przerażają dokonania upiornego weterynarza. Nie rozumiemy motywów postępowania Karola. Mimo że, każda minuta filmu pulsuje ciężarem ogromu zła to sceny pozbawione krwi odbierają zbrodniom efekt sprzeciwu i obrzydzenia. Nie znamy motywów działania bohaterów, nie zostaje zaspokojona potrzeba sprawiedliwości, drażni brak uwiarygodnienia i punktu kulminacyjnego. Ciekawy pomysł i oryginalna realizacja to za mało, aby przy ogromnej liczbie braków, widza wciągnąć i poruszyć.
Autor: Magda Mielke
Ocena autora (1-5): 2.0
_____________________________________________________________________________________
CZERWONY PAJĄK
CZERWONY PAJĄK
CZAS TRWANIA: 95 min.
GATUNEK: thriller
PRODUKCJA: Polska 2015
POLSKA PREMIERA: 27.11.2015
REŻYSERIA: Marcin Koszałka („Takiego pięknego syna urodziłam”)
OBSADA: Filip Pławiak („Bilet na księżyc”),
Adam Woronowicz („Baby są jakieś inne”)
ZWIASTUN:
_____________________________________________________________________________________
ŹRÓDŁO:
materiał dystrybutora Kino Świat