Wbrew temu, co usiłują wmówić nam dystrybutorzy, najnowszy film sygnowany nazwiskiem Guillermo del Toro nie jest horrorem, ale – jak stwierdził w jednym z wywiadów Tom Hiddleston – romansem gotyckim. Warto dowiedzieć się tego przed seansem, aby nie oczekiwać od „Crimson Peak” czegoś, czego film niebędący horrorem nie może Wam dać. Bo choć dwa wspomniane gatunki filmowe wiele łączy, różnica między nimi jest taka jak między historią o duchach, a taką, w której duchy po prostu są obecne. „Wzgórze krwi” z całą pewnością zalicza się do drugiej kategorii.
Główną bohaterką filmu twórcy „Labiryntu fauna” jest Edith Cushing (Mia Wasikowska). Dziewczyna wyraźnie różni się od innych panien z towarzystwa, których życiowym celem jest znalezienie męża o znaczącym nazwisku i jeszcze znaczniejszym majątku. Edith marzy natomiast o karierze pisarskiej na miarę Mary Shelley. Nazwisko autorki „Frankensteina” zostało przywołanie nie bez powodu: Edith (nie bez przyczyny nosząca z kolei nazwisko słynnego odtwórcy ról Draculi i Frankensteina) również próbuje swoich sił w tworzeniu historii, w których pojawiają się istoty nie z tego świata. O ich realnym istnieniu dziewczyna jest zresztą przekonana, jako że w dzieciństwie nawiedził ją duch zmarłej matki. Edith nie zależy jednak ani na straszeniu czytelników ani na przekonywaniu ich do czegokolwiek – duch, który występuje w jej powieści jest po prostu metaforą przeszłości. Kwestia ta zostaje wyraźnie zaznaczona na samym początku historii i jest kluczowa tak dla właściwego odebrania duchów, których w obrazie del Toro trochę się pojawi, jak również samego filmu.
Zanim jednak zobaczycie na ekranie tak szumnie zapowiadane zjawy, Edith musi jeszcze zakochać się w zubożałym, acz niewątpliwie ujmującym arystokracie, który pewnego dnia zapukał do drzwi jej bogatego ojca. Thomas Sharpe (Tom Hiddleston) wraz ze swoją piękną siostrą Lucille (Jessica Chastain) podróżują po świecie, bezskutecznie próbując znaleźć sponsorów, których pieniądze pomogłyby im poddźwignąć z upadku rodzinną kopalnię czerwonej gliny. Ojciec Edith nie podziela jej ciepłych uczuć do tajemniczego Thomasa i zdecydowanie sprzeciwia się ich małżeństwu. Niebawem jednak pan Cushing niespodziewanie umiera, a Thomas Sharpe ofiaruje Edith nie tylko swoje ramię, na którym dziewczyna może się wypłakać, ale też obietnicę nowego początku w imponującej, choć podupadłej rodowej posiadłości rodzeństwa Sharpe'ów. Właśnie, właśnie, rodzeństwa! Małżeństwo Edith i Thomasa to tak naprawdę związek trojga. Szybko okazuje się, że to nie snujących się po posiadłości duchów powinna obawiać się Edith, ale właśnie mrocznej Lucille, która nie ma zamiaru z nikim dzielić się swoim ukochanym bratem. Tymczasem w rodzinnym mieście Edith jej przyjaciel z dzieciństwa, dręczony złymi przeczuciami, zaczyna jej szukać. Czy zdąży dotrzeć do dziewczyny nim będzie za późno?
Jak widać, najnowszy film del Toro rozgrywa się między garstką postaci – klasycznymi bohaterami romansu gotyckiego. Mamy więc niewinne dziewczę o czystym sercu i tragicznego kochanka; czarny charakter oraz bohatera, który zgodnie z wymogami gatunku w ostatniej chwili przybyć musi heroinie na ratunek. Dzięki wysiłkom aktorów, postaci te nie są jednak papierowymi tworami, ale ludźmi z krwi i kości, których dramatami naprawdę można się przejąć. Mia Wasikowska dała swojej Edith nie tylko swój subtelny uśmiech i pogodę ducha, ale też upór, odwagę i inteligencję, dzięki czemu jej delikatna niczym motyl bohaterka może zmierzyć się z pragnącą jej zguby Lucille - ćmą. Mimo świetnej gry aktorskiej Wasikowskiej i dobrej kreacji Hiddlesona, film należy jednak bezapelacyjnie właśnie do odwtórczyni roli czarnego charakteru. Jessica Chastain w graną przez siebie bohaterkę włożyła tyle pasji i emocji, że te zdają się wręcz wylewać z ekranu. Lucille w wykonaniu aktorki znanej chociażby ze „Interstellara” jest prawdziwym wcieleniem nieprzewidywalności i szaleństwa, ale też postacią głęboko tragiczną, która ani na moment nie pozwala sobie zapomnieć o zbrodniach, jakich się dopuściła. Zachwycający popis talentu.
„Crimson Peak” warto zobaczyć jednak nie tylko dla olśniewającej kreacji Jessici Chastain. W swoim najnowszym filmie Guillermo del Toro oferuje widzom przede wszystkim ucztę dla oczu. Reżyser już nie raz udowodnił, że potrafi powołać do życia zachwycające światy, czego najlepszym przykładem jest przepiękny pod względem wizualnym „Labirynt fauna”. W „Crimson Peak” del Toro pokazuje, że stać go na jeszcze więcej, dzięki czemu przez dwie godziny seansu możemy cieszyć oczy kunsztownie komponowanymi kadrami, wspaniałymi kostiumami z epoki i przede wszystim – równie mrocznymi, co imponującymi wnętrzami ogromnej posiadłości rodziny Sharpe'ów. Domostwo, któremu kamera poświęca tak wiele uwagi (jak najsłuszniej!), jest właściwie pełnoprawnym bohaterem filmu. Wszystkie te mroczne zakamarki, długie, ciemne korytarze, podziemia, w których mieści się kopalnia gliny niepokojąco przypominającej krew i wielki hall zawłaszczony już przez naturę, z powodzeniem budują niesamowity klimat opowieści. I choć fabuła „Crimson Peak” jest dość wątła, a wielkiej tajemnicy strzeżonej przez Lucille i jej brata domyślicie się zapewne w połowie filmu, warto wybrać się na „Wzgórze krwi” – chociażby po to, aby zobaczyć czemu zawdzięcza swoją nazwę. Najnowszy film del Toro został stworzony dla oczu i serc, bo to obrazy i emocje grają tu pierwsze skrzypce. I to właśnie wrażliwym na to, co piękne i tkliwe polecam „Crimson Peak”.
Autor: Karolina Osowska
Ocena autora (1/5): 3,5
____________________________________________________________________________________
CRIMSON PEAK. WZGÓRZE KRWI
CRIMSON PEAK
CZAS TRWANIA: 119 min.
GATUNEK: romans gotycki
PRODUKCJA: USA 2015
POLSKA PREMIERA: 23.10.2015
REŻYSERIA: Guillermo del Toro („Labirynt fauna”)
OBSADA: Mia Wasikowska („Alicja w krainie czarów”),
Jessica Chastain (“Interstellar”)
ZWIASTUN:
____________________________________________________________________________________
ŹRÓDŁO:
materiały prasowe dystrybutora United International Pictures