Co wspólnego mają ze sobą takie filmy jak „Pora umierać”, „Daas”, „Sęp” czy „Lęk wysokości” (poza tym, że wszystkie są rodzimej produkcji, oczywiście)? Z pewnością pytania w stylu: co on/a powiedział/a? Tak, wymienione powyżej obrazy łączy coś, co z powodzeniem można by nazwać chorobą polskiego kina, której na imię: niesłyszalne dialogi. Skąd ta przykra przypadłość w tak wielu naszych filmach? Czyżby dźwiękowcy byli niedouczeni, a sprzęt wciąż pozostawiał wiele do życzenia? A może wina leży po stronie reżyserów? Lub aktorów? W tym krótkim tekście postaram się odpowiedzieć na powyższe pytania i znaleźć winnego (albo winnych) frustracji tak często towarzyszącej oglądaniu polskich filmów.
Na wielu polskich forach internetowych znaleźć można podobne skargi jak na forum Filmwebu poświęconym filmowi Doroty Kędzierzawskiej „Pora umierać” (2007). Aby postawione niżej zarzuty były w pełni zrozumiałe, wyjaśnię tylko, że główną bohaterką jest Aniela (w tej roli znakomita Danuta Szaflarska) – samotna, starsza kobieta, której towarzystwa dotrzymuje głównie jej suczka Fila. Zdaniem wielu widzów szczekanie Fili było w filmie zbyt głośne, w przeciwieństwie do słów wypowiadanych przez jej panią, czego dotyczy zacytowana poniżej rozmowa:
„Oglądałem film wczoraj na TVP2, wszystkie dialogi były bardzo cicho, inne dźwięki i hałasy były bardzo głośno. Psuło to oglądanie filmu. Musiałem niemal dać na maksa dźwięk, żeby usłyszeć co babcia mówi, a jak na chwilę przełączyłem na inny kanał to o mało nie ogłuchłem. Ludzie, którzy montowali dźwięk w tym filmie się nie popisali.” (@bartu1986)
„No tak ja też nie słyszałam połowy tekstu, ale to wina dźwiękowców, a nie psa. To w ogóle choroba polskiego kina – dźwięk!” (@majkalipcowa)
„Zdecydowanie tak - obserwuję to od kilkudziesięciu lat - wszelkie inne dźwięki, prócz dialogów, są nagrane zbyt głośno. Zwłaszcza muzyka.” (@m_grendel)
„Również to zauważyłam. Telewizor miałam podgłoszony [sic] na maksimum, ale dialogów prawie w ogóle nie było słychać, ale jak pies zaczął szczekać to można było zawału dostać. Wydaje mi się, że w ogóle polskie dystrybucje mają problem z dźwiękiem i nagłośnieniem.” (@kokosowedropsy)
„Oglądam ten film drugi raz, to nie wina psa, który zagrał świetnie, to wina naszych wspaniałych dźwiękowców. Wszystkie polskie filmy mają to do siebie, że tło jest ważniejsze niż głos aktora (…).”
Jak widać, użytkownicy portalu winę za niesłyszalne dialogi w filmie zrzucają na: a) reżyserów i montażystów dźwięku, b) dystrybutorów, c) lekceważenie dźwięku przez reżyserów, którzy w swoich dziełach stawiają przede wszystkim na obraz i to jemu poświęcają najwięcej uwagi. Przyjrzymy się tym zarzutom, zaczynając od pierwszego, czyli od dźwiękowców, których wina w takiej sytuacji, jaka ma miejsce w filmie Kędzierzawskiej, wydaje się być oczywista. Zanim jednak padną oskarżenia i mocne słowa, warto chyba byłoby napisać trochę więcej o tym, jak wygląda praca nad dźwiękiem na planie filmowym.
„Również w Polsce dźwięk do filmu realizuje dziś zazwyczaj więcej osób niż kiedyś, bo poszerzyły się możliwości w tej dziedzinie. Polegamy więc na współpracy z naszymi wspaniałymi asystentami, mikrofoniarzami, imitatorami dźwięku, konsultantami muzycznymi, realizatorami nagrań muzycznych i specjalnych efektów dźwiękowych, montażystami dźwięku. Wszyscy jesteśmy dźwiękowcami. Ale, jeśli pominąć oczywistą wszechobecność decyzyjną reżysera, odpowiedzialność za całość warstwy dźwiękowej filmu spoczywa na operatorze dźwięku, zwanym także reżyserem dźwięku. Jest on w istocie autorem dźwięku, czyli tą osobą, której nazwisko widnieje w napisach czołowych lub końcowych filmu pod hasłem «Dźwięk»” – tłumaczył niedawno zmarły (22.11 br.) Michał Żarnecki, niezwykle ceniony operator i reżyser dźwięku, który współpracował z takimi reżyserami jak Krzysztof Kieślowski, Stanisław Bajera czy Marek Koterski.
Jak widać, praca nad warstwą dźwiękową filmu nie jest wcale tak prosta, jak mogłoby się wydawać – już sam fakt, że jej stworzenie wymaga zaangażowania tak wielu osób daje do myślenia. Z drugiej strony nie powinno to jednak budzić zdziwienia, w końcu wykreowanie świata w filmie wymaga umieszczenia w nim różnorodnych dźwięków, z których niemal każdy wymusza na filmowcach zastosowanie odmiennych środków w celu ich utrwalenia. Czym innym jest przecież nagrywanie szumu morza czy pisku opon od nagrywania dialogów, których zarejestrowanie wymaga często chociażby sprytnego ukrycia niewielkich mikrofonów na ubraniu aktorów tak, aby dobrze wychwyciły słowa grających i nie były przy tym widoczne w kadrze. Uzyskanie pożądanego efektu pochłania nierzadko dużo czasu, a czas, jak wszystkim wiadomo, to pieniądz. Szukając oszczędności, twórcy filmów często rezygnują właśnie z dopracowywania dźwięku, lekceważąc tym samym jego znaczenie w kinie wciąż powszechnie uważanym za sztukę przede wszystkim wizualną. A przecież dźwięk współtworzy wyczarowywany na ekranie świat, o czym najskuteczniej przekonują horrory, w których niepokojące odgłosy w ogromnej mierze budują nastrój czy takie produkcje jak „Imagine” Andrzeja Jakimowskiego (2012). Film opowiada o niewidomych pacjentach specjalistycznego ośrodka, do którego przybywa instruktor mający nauczyć ich orientacji przestrzennej przy pomocy swoich niekonwencjonalnych metod. Gdyby nie świetnie nagrany dźwięk, nie dałoby się przedstawić widzom świata, jaki słyszą niewidzący bohaterowie filmu – w tym przypadku warstwa dźwiękowa zdecydowanie wiedzie prym nad obrazem, który w tej konkretnej opowieści nie ma decydującego dla odbioru znaczenia.
No tak, wszyscy wiemy jednak, że horror nie należy do ulubionego gatunku naszej kinematografii, a „Imagine” (powstały w koprodukcji polsko-francusko-angielsko-portugalskiej, co nie jest bez znaczenia) należy raczej do chlubnych wyjątków w niechlubnej regule, w myśl której dźwięk jest jedynie dodatkiem do obrazu.
„Niewyraźność dialogu jest dla mnie tym samym, czym niezamierzona nieostrość obrazu. Tylko że jeśli obraz jest nieostry, natychmiast przerywa się kręcenie ujęcia, lecz kiedy tekstu nie można dosłyszeć, kamera przeważnie pracuje nadal w najlepsze” – twierdzi Nikodem Wołk-Łaniewski, słynny reżyser dźwięku, który niejednokrotnie musiał prosić o ciszę na planie po to, by w ogóle móc pracować. „Protestując w takiej sytuacji słyszymy nieraz: «Przecież macie te swoje komputery, to sobie poprawisz dialog». Tymczasem niezrozumiałego dialogu najlepszy komputer nie poprawi na zrozumiały. W tym aspekcie nowoczesna technologia obraca się nieoczekiwanie przeciwko nam, dźwiękowcom” – utrzymuje prof. Wydziału Reżyserii Dźwięku Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, Małgorzata Lewandowska.
Frustrację dźwiękowców często pogłębiają także aktorzy, których dykcja nierzadko pozostawia wiele do życzenia, co skutkuje efektem niezrozumiałego mamrotania pod nosem, z jakim tak często spotykamy się w polskim kinie. Jakby tego było mało, reżyserowie często sami namawiają aktorów do tego, by – w kontrze do teatralnej przesady wypowiadania kwestii – mówili cicho i niedbale, co ma służyć uzyskaniu naturalniejszego efektu na ekranie.
„Uważam, że pilnowanie, aby aktorzy mówili wyraźnie, należy do podstawowych obowiązków operatora dźwięku. Często miałem na tym tle konflikty z reżyserami, którzy wręcz pozwalali aktorom coś tam mamrotać pod nosem, bo to zabrzmi jakoby naturalnie. Obawiali się, że aktorzy mówiąc wyraźnie popadną w sztuczność i teatralność. «Andrzej, może i nie wszystko słychać, ale jaka to wspaniała interpretacja aktorska!» – słyszałem nieraz od reżyserów. Ja na to: «Do kitu z taką interpretacją, jeśli nie można zrozumieć, o co chodzi». Tłumaczyłem reżyserom, że między koturnem a mamrotaniem jest mnóstwo odcieni i nie trzeba popadać w żadną z tych skrajności. Uświadamiałem im, że podczas gdy oni mają dialogi przed oczyma, albo znają na pamięć, widz jest tego komfortu pozbawiony. A w końcu dla widza, nie dla siebie, kręcą film” – mówi dźwiękowiec Andrzej Bohdanowicz.
W przypadku niesłyszalnych dialogów wina często leży też po stronie słabego sprzętu kinowego czy kiepskiej akustyki sali, które skutecznie potrafią popsuć nawet najlepiej nagrany dźwięk, zanieczyszczając go i zniekształcając. Nierzadko za problemy ze zrozumieniem słów aktorów odpowiedzialny jest np. kinooperator, który niestarannie wyregulował sprzęt odtwarzający film. W cytowanych wyżej wypowiedziach użytkowników jednego z portali filmowych pojawiła się także sugestia, że przyczyna niemożliwych do rozszyfrowania dialogów tkwi w dystrybucji, co też często pokrywa się z rzeczywistością: niechlujne wydawanie u nas filmów na DVD i Blu-ray czy kopii na użytek telewizji nie należy, niestety, w Polsce do rzadkości.
Odpowiedzialnością za nerwowe nastroje w czasie seansu poprzedzone pytaniami z serii „co on powiedział?” obciążyć można – rzecz jasna! – także i dźwiękowców, których starałam się w niniejszym tekście bronić przed gniewem widzów niezadowolonych z jakości dźwięku. Oczywiście, nie każdy operator dźwięku to specjalista tej klasy co nieodżałowany Michał Żarnecki czy Nikodem Wołk-Łaniewski. Nie każdy posiada tak wielką jak oni wiedzę, umiejętności czy chociażby odwagę, aby sprzeciwić się reżyserowi, który nie docenia roli dźwięku w filmie i obcina koszty, uniemożliwiając jego przyzwoitą realizację (z drugiej jednak strony czy nie zastanawia Was częsta dysproporcja między jakością odgłosów w filmie a jakością dialogów? Wyraźny dźwięk tła filmu dowodzi chyba jednak, że wbrew temu, co się im zarzuca, dźwiękowcy znają się na swojej robocie i potrafią wykonywać ją dobrze). Wina leży po wielu stronach, często także i po stronie samych filmowców, chciałam jednak pokazać, że to, co wydaje się oczywiste, nie zawsze takim jest, co mam nadzieję się udało.
Na koniec ważna uwaga. Niesłyszalne dialogi w polskich filmach to problem, który coraz bardziej traci na aktualności. Krytyczne głosy dotyczące wątpliwej jakości dźwięku musiały dotrzeć tam, gdzie trzeba, skoro ostatnimi czasy na forach poświęconych naszym rodzimym produkcjom temat ten nie jest podnoszony właściwie wcale. Zanim więc zaczniecie narzekać na to, że znów nie dosłyszeliście co powiedział bohater, spójrzcie na datę produkcji filmu i wybierzcie się do kina, gdzie niesłyszalnych polskich dialogów już właściwie nie uświadczycie.
Wypowiedzi Michała Żarneckiego, Małgorzaty Lewandowskiej, Andrzeja Bohdanowicza i Nikodema Wołka-Łaniewskiego zacytowałam za Andrzejem Bukowieckim (https://www.sfp.org.pl/baza_wiedzy,302,19325,1,1,Co-slychac-O-dzwieku-w-polskim-kinie.html).