Szalona komedia ukazująca przygody sympatycznych, jednak zwariowanych i nieporadnych funkcjonariuszy policji. Głupkowaty główny bohater, poważny komendant, absurdalny, czasem niepoważny humor... Pierwszym skojarzeniem na pewno jest nasz rodzimy produkt, czyli serial „13 posterunek”. Wszystko to i wiele, wiele więcej znajdziemy także w amerykańskim serialu komediowym „Brooklyn 9-9”, zdobywcy Złotego Globu w kategorii Najlepszy Serial Komediowy.
Andy Samberg - amerykański komik, piosenkarz i aktor. Sławę zyskał tworząc krótkie i zwariowane skecze w programie „Saturday Night Live”. Najsłynniejszy występ w „SNL” z gościnnym udziałem Justina Timberlake'a i piosenka „Dick in a box” okazały się katalizatorem dla stworzenia prześmiewczego zespołu The Lonely Island. Poza tym aktor zaczął występować w filmach komediowych, zwykle charakteryzujących się absurdalnym, nietypowym humorem (najlepszym przykładem jest debiut filmowy Samberga „Hot Rod”). W 2013 roku na ekranach telewizorów zagościł serial „Brooklyn 9-9”, którego współproducentem i odtwórcą głównej roli jest właśnie Samberg.
Jake Peralta (Andy Samberg) jest najlepszym gliniarzem na swoim posterunku o numerach 9-9. Osiąga największą liczbę aresztowań, dostaje wszystkie najlepsze sprawy, uchodzi za gwiazdora wśród swoich kolegów z pracy. Nie przeszkadza mu to jednak w byciu „dużym dzieciakiem”. Leniuchowanie, wygłupy, szalone pomysły, nieszanowanie zasad to ulubione aktywności utalentowanego detektywa. Wszystko zmienia pojawienie się na posterunku nowego komendanta Raymonda Holta (Andre Braugher), który wprowadza porządek i szacunek do zasad. Zderzenie się komendanta z krnąbrnym podwładnym rozpoczyna serial „Brooklyn 9-9”.
Najmocniejszą stroną serialu są przede wszystkim świetnie rozpisane role - każda z nich posiadająca swoje dziwactwa i niepowtarzalne cechy. Jake Peralta, który jest świetnym detektywem i jak to mówi jedna z serialowych postaci "jedyną zagadką, której nie udało mu się rozwiązać to jak dorosnąć". Komendant Holt, surowy człowiek nie posiadający ani grama poczucia humoru, zdeterminowany do tego, by zaprowadzić porządek na swoim posterunku. Sierżant Terry Jeffords (znany z reklam kosmetyków Old Spice Terry Crews), potężnie zbudowany, kochający jogurty i swoją rodzinę pantoflarz, którego masy mięśniowej boją się wszyscy aresztanci. Gamoniowaty Charles Boyle, postać posiadająca najwięcej dziwactw, najlepszy przyjaciel Peralty, żyjący w jego cieniu i starający się być równie "cool", co zwykle prowadzi do zabawnych sytuacji. Śliczna detektyw Amy Santiago, jedyna konkurentka Peralty do tytułu najlepszego detektywa na posterunku, zrobi wszystko, żeby zdobyć poparcie komendanta i udowodnić jaka jest twarda. Detektyw Rosa Diaz, kobieta agresywna, niebezpieczna, podręcznikowy przykład "złego gliny". Asystentka komendanta Gina Linetti, kochająca taniec i samą siebie, jedyny cywil na posterunku. I nareszcie para dwóch totalnie zagubionych, beznadziejnych detektywów Hitchcock i Scully, których jedynymi zajęciami na posterunku są jedzenie i spanie. Wszystkie te postaci składają się na tytułowy posterunek, w każdym odcinku mają swoje własne epizody i żadna nie jest nigdy pominięta.
Poczucie humoru scenarzystów serialu niekoniecznie przypadnie do gustu każdemu. Żarty bardzo często stają na granicy dobrego smaku, przykładem może być na przykład odcinek, w którym Jake i Charles starają się odbić zakładnika, którym jest... pudełko nasienia Charles’a w rękach jego byłej partnerki. Poza żartami sytuacyjnymi, bardzo częsty jest też humor wypływający z ust bohaterów. Sytuacja, w której ranny Jake chwali się, że miał krwotok wewnętrzny, więc nie ma się czym przejmować, bo krew wciąż jest tam gdzie powinna, czyli wewnątrz, naprawdę rozbraja i wywołuje szczery uśmiech na twarzy.
Po obejrzeniu trzech sezonów „Brooklynu” można odnieść momentami wrażenie, że poziom żartów coraz częściej z zabawnego staje się żenujący. Jednak zawsze gdy wydaje się, że kolejne odcinki nabierają smaku odgrzewanego kotleta scenarzyści raczą nas drobnymi zwrotami akcji. A to jakaś para bohaterów wyląduje razem w łóżku, a to do zespołu dołączy na jakiś czas nowy członek ekipy... Twórcy wciąż zaskakują pomysłami na kolejne odcinki, gagi najczęściej (ale nie zawsze) śmieszą, a sympatycznych bohaterów nie sposób nie lubić. Każdy widz, któremu przypadł do gustu charakterystyczny styl gry Andy'ego Samberga i lubi abstrakcyjne, szalone poczucie humoru, będzie się świetnie bawił przy dwudziestominutowych odcinkach serialu. W tytule użyłem porównania do „13 posterunku”, jednak w naszej rodzimej produkcji poziom humoru najczęściej był żenujący i prymitywny z żartami o pierdzeniu na czele. W „Brooklyn 9-9” humor mimo, że zwariowany, głupkowaty i niepoważny nie jest głupi i zwykle prowadzi do inteligentnego morału wypływającego na końcu odcinka. Jaki jest więc morał tej recenzji? Nie ma serialu idealnego, „Brooklyn 9-9” również idealny nie jest. Znajdziemy tu odcinki, przy których będą boleć boki od zrywania, znajdziemy też takie przy których jedynie uśmiechniemy się od czasu do czasu. I znajdziemy też takie, które znienacka namieszają w życiu bohaterów i sprawią, że będziemy niecierpliwie czekać na kolejny odcinek.