Perspektywa oglądania przyjacielskiej laurki wystawionej kontrowersyjnemu politykowi przez twórcę pomnikowego „Katynia” od początku wydawała się mało zachęcająca. Na szczęście „Wałęsa. Człowiek z nadziei” (podtytuł wciąż przyprawia mnie o zgrzytanie zębów) jest filmem lepszym niż sugerowały zwiastuny. Indywidualna opinia o ostatecznym rezultacie będzie jednak uzależniona od tego, jakie były oczekiwania konkretnego odbiorcy względem seansu.
Film Wajdy najbardziej zaciekawia scenami z życia domowego, mimo iż nie dowiadujemy się z nich aż tak wiele o Wałęsie jako mężu i jeszcze mniej jako ojcu. Przekonująco wypada Agnieszka Grochowska, która w roli Danuty Wałęsowej uosabia cierpliwość, wiarę i ciepło domowego ogniska, nawet jeśli jej barwa głosu znacząco różni się od pierwowzoru. To żonie pozostaje wychowywanie gromadki dzieci, kiedy mąż zmienia świat. W mojej ulubionej scenie internowany Wałęsa wraca wreszcie do domu i po gorącym przywitaniu z rodziną szybko wychodzi na balkon do wiwatujących przed domem tłumów. W czasie kiedy on instynktownie odgrywa dla zgromadzonych bardzo swoją wersję papieża w oknie krakowskiej kurii, ona niszczy zapisaną przez niego wcześniej kartkę stanowiącą symbol ich rodzinnej jedności. Proste, ale klarowne – dla tej kobiety nawet niewielki triumf okazuje się krótkotrwały (patrz: Nagroda Nobla i powrót z Oslo).
Robert Więckiewicz, zgarniający ostatnio prawie wszystkie najbardziej wartościowe role męskie oferowane przez polskie kino, tworzy tutaj najprawdopodobniej kreację życia, idealnie odtwarzając gesty oraz sposób i styl mówienia, z którymi przez lata kojarzyliśmy graną przez niego postać. Nic dziwnego, że Lech Wałęsa nie był zachwycony takim portretem – jego filmowy wizerunek jest nie zawsze pochlebny, równocześnie odstręczając swoją pychą i samozadowoleniem oraz rozbawiając niczym najlepszy odcinek „Rozmów w tłoku” z programu Szymona Majewskiego. Spora w tym zasługa dialogów Janusza Głowackiego, stanowiących drugi najmocniejszy atut filmu. Na wyróżnienie zasługuje również ścieżka dźwiękowa, złożona z popularnych utworów prezentowanego na ekranie okresu historycznego. Wszystkie do dziś zachowały swoją świeżość i z pewnością dotrą także do najmłodszego pokolenia widzów.
Największym problemem filmu jest za to jego skrótowość – prawie dwie dekady gorących pod względem politycznym lat polskiej historii zostało przedstawionych bardzo umownie, jedynie z perspektywy głównego bohatera i właściwie z pominięciem wielu innych czołowych postaci tamtych wydarzeń. Film i tak trwa prawie dwie godziny, ale inne rozłożenie akcentów – może kosztem kilku kronik filmowych, w różnym stopniu spełniających swoją dopełniającą funkcję – pomogłoby uchwycić prawdę historyczną tym, którzy jej nie znają/nie pamiętają. W obecnej formie film Wajdy wydaje się być skrojony pod Oscary, z typowym amerykańskim motywem „from zero to hero”. Dobrze zatem, że go zgłoszono, choć były w tym roku lepsze polskie produkcje.
Nie rozumiem również konieczności dopinania tego właśnie filmu do „Człowieka z marmuru” i „…żelaza”. Historia Agnieszki i Maćka nie potrzebuje takiego epilogu, choć przyznam, że podobała mi się zabawa reżysera ze swoimi poprzednimi dokonaniami, kiedy pozwolił bohaterce granej przez Krystynę Jandę minąć Lecha Wałęsę w kolejce SKM. Dzięki podobnym zabiegom łatwo wyjść z kina usatysfakcjonowanym. Uczniowie, którzy pójdą na ten film w ramach wycieczek szkolnych, będą jednak potrzebowali dodatkowej lekcji historii.
Autor: Jakub Neumann