„Tylko kochankowie przeżyją” – Ale to już było….

O nowym filmie Jarmuscha nie sposób mówić bez odniesienia się do innych filmów o tematyce „wampirycznej”, które zdominowały w ostatnim czasie popkulturę i urosły do rangi trendu. Na kanwie klasycznych pozycji o wampirach, jak np. „Dracula”, „Nosferatu – symfonia grozy”, „Wywiad z wampirem” czy „Zagadka nieśmiertelności” powstały jak grzyby po deszczu ich kopie m.in. nieszczęsny „Zmierzch” i jego kontynuacje czy serial „True Blood” . Same wampiry, budząc początkowo odrazę i obrzydzenie, stały się z czasem symbolem piękna, czystości i zapomnianych, klasycznych wartości – reliktem kultury nieskażonej konsumpcjonizmem i wpływami zachodniej cywilizacji.

 

Tak też są przedstawiane w filmach: Miriam i John Blaylock z „Zagadki nieśmiertelności” – wielowieczni kochankowie mieszkają w pięknym domu, otoczeni antykami i dziełami sztuki. Na co dzień udzielają lekcji gry na instrumentach, są nieskazitelnie piękni i eleganccy, kochając się słuchają Schuberta i innych klasyków, a z napojów alkoholowych popijają tylko bourbon. Ich ofiarami są drobni przestępcy i ludzie z nizin społecznych, na których polują w podrzędnych barach. Wystrzegają się zabijania niewinnych ludzi i dzieci.

 

Bohaterowie najnowszego filmu Jarmusha: Adam i Eve to również para kochanków – dekadentów, wspominających z sentymentem dawny, lepszy świat i poświęcających życie kontemplacji sztuki. Również oni nie mają w zwyczaju rzucać się na bezbronne ofiary, celem zdobycia życiodajnego płynu – krew pozyskują z laboratorium okolicznego szpitala.

 

Oba filmy utrwalają mity o wampirach, które wysysając krew oczyszczają świat z gorszego gatunku, przywracając mu dawne piękno i harmonię. U Jarmuscha tym gorszym gatunkiem okazuje się człowiek, nazywany „zombie”. Mamy tu do czynienia ze swoistym odwróceniem hierarchii – to wampiry okazują są istotami które żyją pełnią życia i mają w nim określony cel, podczas gdy ludzie to postacie snujące się bez sensu i celu, które prędzej czy później muszą umrzeć i podlegają procesowi rozkładu już za życia.

 

Poza identycznym pomysłem fabularnym: wykorzystaniem motywu długowiecznych kochanków, reżyser buduje narracje tymi samymi środkami, co Tony Scott. Mamy więc podobny sposób filmowania (częste zbliżenia i kadrowanie z góry), długie ujęcia, wykorzystanie montażu skojarzeniowego, grę światłem, a także budowanie na przemian  lirycznego i budzącego grozę nastroju poprzez muzykę (tak jak w „Zagadce…” klasyczne motywy przeplatają się z muzyką współczesną – są kawałki rockowe, elektro, a nawet muzyka libańska).

 

Mimo tych wszystkich zapożyczeń, które przy odrobinie wysiłku można by przekuć na jego korzyść, film reżysera „Truposza” jest niestety tylko grzeczniejszą, nudniejszą i mniej wysmakowaną wizualnie kopią „Zagadki…” , w dodatku  brakuje jej głębi i metafizycznego przesłania tego drugiego.

 

Film Scotta jest arcydziełem i wielopoziomową opowieścią o przemijaniu, prawdziwej miłości i dojrzewaniu do śmierci, a także moralitetem o ulotności i złudzie fizycznego piękna, na miarę „Portretu Doriana Graya” . W przeciwieństwie do niego najnowsze dzieło Jarmuscha nie wnosi do opowieści o wampirach nic nowego. Reżyser widocznie za bardzo polegał na warstwie muzyczno-wizualnej, która – przyznaje - momentami robi wrażenie, ale nie ratuje całości.

 

Jego klęska wynika również z przesadnego nagromadzenia cytatów z literatury  klasycznej (Marlowe, Szekspir, Mann) i teorii naukowych, wygłaszanych co i rusz przez bladych, snujących się na ekranie bohaterów – czyni to film wręcz do bólu pretensjonalnym i ciężkim w odbiorze. Jak wiadomo, piękno tkwi w proporcji, której tu wyraźnie zabrakło.

 

No i pozostaje najistotniejsze pytanie – czy reżyser przekonał widza, że świat wampirów jest lepszy od naszego i czy chcielibyśmy w nim żyć ?  Nie, bo wampiry w wydaniu Jarmuscha to androgeniczne i aseksualne postacie, które przeczą estetyce utrwalonej w kinie wampirycznym - na ekranie wypadają papierowo i karykaturalnie. Na próżno tu szukać wyrafinowanego erotyzmu i napięcia jakie zazwyczaj towarzyszą temu gatunkowi.  Daleko im do ikonicznych już postaci, jakie stworzyli Catherine Deneuve i David Bowie. Ba ! Nawet Bella i Edward ze „Zmierzchu” wydają się bardziej przekonujący w roli kochanków – nie trzeba chyba dodawać, że to już naprawdę poważny zarzut.

 

Autor: Alicja Hermanowicz

Forum:

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz