Są takie filmy, które wprowadzają nas w dobry nastrój bez względu na to, ile razy się je ogląda. Takim nie jednorazowym i pozytywnym filmem jest „Pogoda na jutro” z 2003 roku. Reżyserem jest Jerzy Stuhr, który w sposób lekki opowiada o rzeczach trudnych, takich jak zakłamanie, pazerność, pragnienie sławy. Jest to film o uciekaniu i szukaniu. Główny bohater, Józef Kozioł (Jerzy Stuhr), działacz solidarnościowy z okresu PRL-u, naraża się władzom i aby chronić siebie i swoja rodzinę, znika.
Siedemnaście lat później jego żona przypadkowo odnajduje go wśród krakowskich braci Franciszkanów. W związku z tym, że prawda wykluczyła bohatera ze wspólnoty zakonnej, wyobcowany Kozioł zmuszony jest szukać dla siebie nowego miejsca w życiu. Jest to tym trudniejsze, że jego naturalne miejsce męża zostało zajęte przez innego mężczyznę, zaś troje jego dzieci zastąpiło sobie ojca narkotykami, a także żądzą władzy, sławy i pieniędzy.
Miałoby się ochotę zastanowić jak duży wpływ na dzieci ma dorastanie bez wsparcia rodziców. Czy brak rodzica determinuje to, kim staje się jego potomstwo? Na pewno w jakimś stopniu tak. Józef Kozioł podejmuje jednoznacznie złą decyzję: ucieka, pozostawiając żonę z trójką dzieci. I tu powinna być kropka. Ale nie ma. Owszem, nie ma w filmie usprawiedliwienia dla czynu głównego bohatera, jednak nie ma też jego ostatecznej oceny. Kozioł to postać niejednoznaczna, ale mimo sprzeczności (np. chęć „naprawy” rodziny, a jednocześnie chęć ucieczki od jej problemów), jest to bardzo spójna i przemyślana konstrukcja osobowości. Główny bohater to tchórzliwy, acz uczciwy i głęboko wierzący człowiek. Jego duchowość ma dwie płaszczyzny. Pierwsza: z przerysowanymi postaciami braciszków i humorystycznymi scenkami z życia zakonnego; druga: wiara w byt transcendentny, który czuwa i jest w stanie naprawić wszystko, co człowiek zniszczy. Od wyjścia z zakonu, Kozioł, mimo dobrych intencji, nie robi nic tylko chodzi i psuje. Z jego chaotycznych działań i żałosnych prób pomocy wyłania się totalny armagedon. Nie widząc wyjścia, znowu ucieka. Dopiero z czasowej perspektywy widzimy, jak bardzo konstruktywne i opatrznościowe były zniszczenia dokonane przez wierzącego bohatera.
Film jest umowny. Nie sposób oddać całej złożoności sytuacji bez używania odwołań, uproszczeń i symboli. Wiadomo, że „Pogodę…” kręcono głównie w Krakowie, ale tak naprawdę mogłoby to być jakiekolwiek inne polskie miasto. Ważne jest natomiast osadzenie całej historii w czasie. Główny bohater łączy dwie epoki: okres PRL-u i kapitalistyczną teraźniejszość. Nie wiem czy coś lepiej oddałoby datę „wstąpienia” głównego bohatera do zakonu niż jego ubranie, czyli dres, jednoznacznie wskazujący na czas swojego pochodzenia i rażąco nieprzystający do filmowej współczesności. Owa współczesność też jest umowna. Fiat Seicento, którym jeżdżą bohaterowie czy okno Gadu-Gadu na monitorze Kingi (debiut filmowy Romy Gąsiorowskiej) za kilka lat będą symbolami swojej epoki i będą wzbudzały tyle samo sentymentu, co dziś dres AZS-u.
Za każdym razem, kiedy oglądamy film lub czytamy książkę zawieramy pewną umowę z twórcą. Zarówno widz jak i producenci wiedzą, że to, co dzieje się na ekranie to fikcja, ale zgadzamy się wierzyć w tą fikcję, aby móc odebrać komunikat zawarty w filmie i czerpać przyjemność z oglądania danej produkcji. Dla widzów z takim nastawieniem „Pogoda na jutro” jest prawdziwą ucztą. Najmniejszy wątek konsekwentnie doprowadzony jest do końca. Każda postać wprowadzona jest celowo i każda kwestia ma znaczenie dla całości obrazu. Nawet miejski występ zespołu zakonników na początku (tu możemy podziwiać grupę Myslovitz) i muzyczny happening wyznawców Hare Kriszna na końcu; to perełki, które po pierwsze wprowadzają do filmu elementy groteski, po drugie sprawiają, że film zdaje się mieć klamrową kompozycję.
Można by snuć długie dyskusje na temat przesłania „Pogody na jutro” i stawiać wiele pytań. Co kształtuje naszą hierarchię wartości? Co tak naprawdę determinuje braki moralne? Co ma wpływ na to, jak definiujemy sukces? Czy niszcząc, można budować? Jak widać, mimo że „Pogoda na jutro” powstała dekadę temu, to cały czas inspiruje, skłania do refleksji i zapewne doczeka się jeszcze nie jednej recenzji.
Autor: Ewa Marszałek