W „Koneserze" Giuseppe Tornatore po raz kolejny udowodnia, że jest prawdziwym wirtuozem kina – jego filmy oddziaływują na wszystkie zmysły: uwodzicielska, budząca dreszcze muzyka Ennio Morricone (która zawsze jest u niego samodzielnym narratorem filmu), piękne, wysublimowane zdjęcia, i co najważniejsze – autentyczna miłość do kina, bijąca z każdego kadru, widoczna w sposobie ukazywania postaci, w dopieszczonych ujęciach i scenografii.
Co jeszcze kocha Tornatore, i co przyprawia o zawrót głowy jego bohaterów? Z całą pewnością są to kobiety – potwierdza to jego najnowszy (i według autorki najlepszy) film Włocha. Reżyser obserwuje je tak, jak robią to dojrzewający chłopcy - nieśmiało, z dystansu, często przez lupę – tworząc w ten sposób najpiękniejsze i najbardziej intrygujące portrety kobiet we wspóczesnym kinie. Dwuznaczna postać Claire jest tutaj wisienką na torcie, czy raczej, używając malarskiej nomenklatury - najsubtelniejszym pociągnięciem reżyserskiego pędzla.
Narracja jest tutaj poprowadzona podobnie, jak w poprzednich filmach (przypomina trochę „Nieznajomą'') – reżyser podaje widzowi zaledwie kilka informacji, utrzymując go w stanie ciągłego niepokoju i odsłaniając w trakcie filmu kolejne karty: młoda dziedziczka – Claire Ibbetson zleca dyrektorowi domu aukcyjnego - Virgilowi Oldmanowi wycenę i sprzedaż cennych mebli z willi jej zmarłych rodziców. Kobieta cierpi jednak na dziwną chorobę – boi się otwartej przestrzeni i kontaktu z ludźmi, co skutkuje niewychodzeniem z domu przez kilkanaście lat. Virgil zaczyna fascynować się tajemniczą kobietą – powoli nawiązuje się miedzy nimi pewna więź...
Twórczość Tornatore wielokrotnie porównuje się do filmów Federico Felliniego. Reżyser „Maleny", podobnie jak włoski mistrz, uprawia kino nostalgiczne, pełne prostych i szczerych emocji. Obydwoje wyrażali w swoich filmach miłość i lęk przed kobietami, przy jednoczesnym hołdzie dla ich piękna. Jednak każdy z nich inaczej postrzega płeć piękna: U Felliniego, kobiety były enigmatyczne (jak Silvia z „La dolce vita"), ale jednocześnie pełne witalności i energii seksualnej – miały budzić męskie pożądanie. U Tornatore'a natomiast (jak mówi sam plakat), kobiety są jak dzieła sztuki - często kryje się za nimi mroczna historia, a im więcej na nich rys, tym większe budzą zainteresowanie i wzrasta chęć ich posiadania. Podobnie jest z dwójką głównych bohaterów. Im bardziej Claire się chowa i od niego ucieka, tym mocniej Virgil chce ją poznać...i oswoić.
Dylematem widza nie jest, czy Virgila bardziej interesuje złożenie XIX – wiecznego gadającego robota, czy sama dziedziczka – za wiele tu tropów, za dużo (mniej lub bardziej czytelnych) symboli, by mieć jakiekolwiek wątpliwości, że chodzi o mechanizm o wiele bardziej skomplikowany, jakim jest kobieta. Nie chodzi tu jednak o cały ten znany proces – poznawania, osaczania i zdobywania istoty tyle pięknej, co i demonicznej, do którego przyzwyczaiło nas kino. „Koneser" jest w większym stopniu filmem o niemocy i oswajaniu lęku przed nieznanym (w tym lęku przed kobietami), niż obrazem o mechanizmach ludzkiej żądzy - co mógł sugerować film, portretujący środowisko wielkich domów aukcyjnych i bogatych licytatorów. Taki jest jednak styl Tornatore'a – mimo zawiłej intrygi, wciaż jest to film pisany emocjami, nakreślony bardzo subtelnie (jak przystało na delikatność tworzywa). Mężczyźni są u Tornatore'a jednostkami słabszymi – w „Malenie" pokazywał fascynację chłopca dorosłą kobietą, tutaj odwraca schemat – on jest starszy, ona dużo młodsza. Obydwoje – Renato i Virgil przechadzają się po terenach dla sibie dziewiczych – w „Koneserze'' sugerują to nawet imiona bohaterów: Claire (z łac. czysta) i Virgil (co może oznaczać brak kontaktów seksualnych). Ona ukrywa się przed wrogim światem za ścianą, on nosi rękawiczki, bojąc się kontaktu z ''obcym''. Bohater, przekonany o autentyczności uczuć bohaterki i wierzący w jej historię, daje się wywieźć na manowce w tym rajskim, dziewiczym ogrodzie miłości.
W filmach Tornatore'a, jak wspominałam wcześniej, nie ma jednak kobiet fatalnych i mężczyzn-łowców – są pogwałcone ludzkie uczucia, stracone złudzenia i unoszące się w powietrzu echa przeszłości, co świetnie podkreśla ostatnia scena filmu – restauracja pełna tykających zegarów. Reżyser, jak ma to w zwyczaju, nie daje nam odpowiedzi na zasadnicze pytanie filmu - czy uczucia można sfałszować. Ostateczna wymowa filmu jest dla widza kojąca – następuje wprawdzie mocny powiew chłodu, jednak (jak zawsze u reżysera) przez cały obraz przenika ciepło i nadzieja na powrót do ładu i dawnych wzruszeń.
Autor: Alicja Hermanowicz