Miłośnicy klasycznych westernów niekoniecznie zachwycą się tym filmem, chyba że potrafią docenić, jak ktoś opowiada historie Dzikiego Zachodu z „przymrużeniem oka". Głównym bohaterem filmu nie jest kultowy kowboj, ale para odmieńców: samotny komancz Tonto (Johnny Depp) i młody prokurator John Reid (Armie Hammer). Osobliwy indianin zmuszony jest przez los współpracować z irytującym go, niezbyt rozgarniętym emocjonalnie prawnikiem. Jedyne co ich łączy, to wspólny wróg. Zestawienie skrajnie odmiennych osobowości w naturalny sposób kreuje zabawne sytuacje.
Obie postacie są jakby skopiowane żywcem z disneyowskiej kreskówki. Ich bogata mimika, miękkość ruchów i poziom dialogów godne są kaczora Donalda we własnej osobie. Jednak nie bez powodu producenci filmu nie proponują tej pozycji dzieciom poniżej 12 roku życia. Mimo lekkości formy, „Jeździec znikąd" jest pełen brutalności i dysharmonii zarówno w świecie człowieka, jak i w przyrodzie. Film celnie ukazuje spustoszenie, jakie w ludzkiej psychice czyni chciwość i żądza władzy: człowiek zatraca swoją naturę, staje się agresorem. Stąd w „Jeźdźcu…" pojawiają się elementy kanibalistyczne i motywy ludobójstwa. Wraz ze wzrostem agresji wśród ludzi, przyroda również przechodzi swoje mutacje - widzimy sprzeczne z naturą zachowania zwierząt.
Konstrukcja „Jeźdźca znikąd" jest przemyślana i niebanalna. Cała historia opowiedziana jest wiele lat później, z perspektywy jednego z bohaterów. Dzięki bardzo subiektywnej retrospekcji z chęcią akceptujemy nawet te nie do końca wiarygodne sceny. W filmie dzieje się dużo. Akcja toczy się szybciej niż pociąg, w którym ma miejsce wiele scen. Im bliżej końca, tym bardziej wszystko staje się jasne i połączone ze sobą.
„Jeździec znikąd" to kolejna odsłona zamaskowanego Johnny'ego Deppa. Jego sympatycy zapewne zdążyli się już przyzwyczaić do słabości aktora do tego typu ról. Komancz Tonto w wykonaniu Deppa z pewnością ich nie zawiedzie. Sromotny zawód natomiast przeżyją osoby, które wybrały ten film ze względu na wątek miłosny. Nawet ci, obdarzeni bujną wyobraźnią będą mieli trudności z dostrzeżeniem tu namiętności. Zadania nie ułatwi im oryginalna uroda aktorki grającej amantkę, zaś sam jeździec znikąd swoją niezdarnością wzbudza w kobietach bardziej uczucia macierzyńskie niż pożądanie.
Ale znów na ratunek przychodzi konstrukcja filmu: stary indianin opowiadający historię, nie jest przecież Szekspirem i nie musi umieć mistrzowsko wychwalać potęgi miłości kobiety i mężczyzny. Ten motyw jego opowieści jak najbardziej może być trochę kulawy. Ważne, że pamiętał splot wydarzeń i umiał w swojej historii wyrazić ducha Dzikiego Zachodu.
Autor: Ewa Marszałek