Kolejny film bazujący na czymś dobrze znanym i lubianym. Tym razem na warsztat została wzięta „Śpiąca Królewna” Charlesa Perraulta. Wyszło dobrze, ale jakim kosztem? Czy mnożenie różnych „odnóży”, „przenóży” i „zanóży” klasycznych bajek to pozytywne zjawisko? Owszem po obejrzeniu „Czarownicy” nie spojrzymy już tym samym okiem na historię Śpiącej Królewny. Ale czy jest się z czego cieszyć?
Czy naprawdę nie jesteśmy już w stanie wymyśleć baśni na tyle niezależnej i kompletnej, aby dorównać klasykom, nie obdzierając ich aż tak mocno? A może dopisywanie nowych wątków starych historii jest metodą na sukces komercyjny?
„Czarownica” to kolejna bajkowa opowieść wytwórni Walta Disneya. Nazwiskiem promującym film zarówno od strony producentów, jak i aktorów jest zjawiskowa Angelina Jolie. Oprócz kilku scen, w których typowa dla Jolie poza "macho woman" nie pasowała - zagrała całkiem wiarygodnie. Aktorki nie zeszpeciło nawet komputerowe wyostrzenie kości policzkowych. Od początku do końca tytułowa bohaterka wzbudza zachwyt. Piękno Angeliny w połączeniu z rajskimi obrazami i niebanalną złożoną fabułą, tworzą film, na który warto iść do kina.
Jedyne co smuci to fakt, że tak trudno producentom znaleźć dziś ciekawy scenariusz, nie ratując się klasycznymi opowieściami. O kryzysie dobrych tekstów, wartych przeniesienia na duży ekran wspominał już Andrzej Wajda. Słynny reżyser na tyle zwątpił w poszukiwaniu scenariuszy zupełnie nowych i jednocześnie cennych, że niemal całkowicie poprzestał na ekranizacjach znanych historycznych powieści lub życiorysów. Obejrzenie filmu, którego zakończenia się nie zna to coraz większy luksus. „Czarownica”, mimo że jest nowym spojrzeniem na starą baśń - tego luksusu też nam niestety nie zapewnia. Wielka szkoda.
Autor: Ewa Marszałek